czwartek, 19 lipca 2012

24.


Dawno nie było ażurów, ale nie żeby się nie robiły ;)
Inspiracją mojej  chusty są Rock Island  Jared’a  Flood’a  i My Heaven  Patushy. Zrobiłam ją jednak po swojemu, bo nie znoszę dziergania chust od dołu.  Poza tym ogromnie lubię motyw tych małych obrączek, które dość trudno wkomponować w inne szale.




Wykorzystałam ażury szetlandzkie dwustronne:  Brid’s Eye i  Alpine II oraz uprzędziony ponad rok temu własny jedwab. Pierwotnie był grafitowy, ale w blasku normandzkiego słońca  za dużo było w nim szarego ( btw powstawał na aukcje charytatywną i początkowo miał być  właśnie szary… ). Wobec powyższego wrzuciłam gotowy wyrób do gara z burgundem i uzyskałam bardzo ciemny fiolet z odcieniem czerwonego, co widać tylko na tym mocno ciemnym zdjęciu.




Niestety, brak słońca nie pozwolił na pokazanie kolorystycznych niuansów i blasku… ale są J



Inspiracja: Rock  Island by Jared Flood
                    My Heaven by Patusha
Zmiany by Fanaberia : dzierganie od góry, inne motywy ażurowe
Wełna: ręcznie przędziony i farbowany jedwab  2ply / ok. 1000m
Druty: nr 2
Wielkość : 180cm x  80 cm




poniedziałek, 16 lipca 2012

23.



Prawie jak tweed, prawie jak cynamon . Zanim jednak o sobie… najpierw  o tweedzie ;)




Tweed, to rodzaj wełnianego,  stosunkowo luźno tkanego materiału.  Te najbardziej znane -  Hariss ( Szkocja ) oraz Donegal ( Irlandia )  początkowo ze względu na swój ciężar  , służyły  do produkcji odzieży wierzchniej.  Tweedy tkane były z wełnianej , wielokolorowej przędzy z wyraźnie widocznymi  plamkami . Zarówno w Szkocji ( gdzie tweed powstał i otrzymał przez błąd urzędnika znaną do  dziś na całym świecie nazwę, jak i w Irlandii ) do produkcji materiału wykorzystywano lokalne surowce i naturalne barwniki .
Dziś możemy kupić nie tylko ten zacny materiał, ale i tweedową  przędzę. Co prawda dostępna wełna jest raczej „ typu tweed „ , bo nie tylko jest dużo grubsza od tej wykorzystywanej do tkania , ale i odbiega od tradycyjnej kolorystyki szkockich i irlandzkich tweedów , ale przecież  w żaden sposób nie umniejsza to przyjemności obcowania z tym materiałem.





Od dłuższego czasu  chciałam uprząść swój własny tweed. Jakoś nie było nam po drodze. Jednak od chwili , kiedy testuję zachowania ręcznie przędzionych wełen w dużych projektach,  priorytety się zmieniły. Do powstania mojego tweedu użyłam runa owiec szetlandzkich oraz jedwabnych lapsów ( od Marylki ). Od dłuższego czasu trwam w zachwycie nad ręcznie przędzioną wełną z szetlanda . Mam wrażenie, że do swetrów często noszonych to najlepszy rodzaj przędzy. Po pierwsze trzyma fason, po drugie nie zmienia wielkości nawet po dużej ilości prań, jest stosunkowo odporny na filcowanie, miły w dotyku – nie za miękki ,nie za szorstki, w zależności od rodzaju nici ( navajo, 4 ply, 2ply ) może być lejący lub stabilny, ale mięsisty. Mechaci się znacznie mniej niż runa miękkie i dość łatwo poradzić sobie w utrzymaniu go w dobrej kondycji



Mój tweed to pięć kolorów: malina, jasny burgund, soczysta zieleń, szary, oliwkowy. Kolory mieszałam na drum carderze ( mechaniczna gręplarka ) , dodając od czasu do czasu porwanych jedwabnych lapsów ( to te białe plamki ).  Wiem, że kolor nie jest zachwycający,  nie powala orgią odcieni ani blaskiem, ale jest naprawdę wyjątkowy i niesie ze sobą jakiś taki niewymuszony spokój. Sprawia mi ogromną radość wgapianie się w melanże kolorów na próbce  ;)  Do ręcznie przygotowywanego tweedu  na pewno lepsze byłyby jedwabne napki zamiast lapsów… ale nie miałam  ;)  


 480 gram dało mi 1460m/ 2ply ( cca. 304m/ 100g ). Wełnę przeznaczę  na sweterek, który muszę mieć natychmiast… bo Normandia to jednak kraina całorocznych swetrów J))



wtorek, 3 lipca 2012

22.

Malabrigo na sweterek wybierane z Bogaczką :)

Miało być po kolei, ale nie będzie J
Wspomnienia  pobytu we Wrocławiu  chciałam zacząć od relacji spotkania przy wrzecionie.  Niestety, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia!  Mimo wszystko, uda się . Fotorelacja będzie  nie tylko z pięknymi zdjęciami parku, nas , ale i naszych poczynań. Potrzebuję jedynie  trochę więcej czasu.
Moja wizyta we Wrocławiu to  nie tylko wrzeciono.  Nie mogłam nie odwiedzić  e – dziewiarki. A tam spotkałam  Bogaczkę i Scriptorię   , Panią Mariolę oraz wspaniałą osobę, której imienia nie znam, ale która na pewno będzie służyłam pomocą każdej  odwiedzającej e – dziewiarkę.  Żadnych barier, czy  krępującej ciszy – pasja wystarczyła byśmy zaczęły rozmowę, tak jakbyśmy prowadziły ją od zawsze.
Moje farbowanki, mocno podobne do tych jakie sobie kupiłam... no taki przypadek :)


Wyszłam z torbą cudowności, bo … umiejętność przygotowania własnej wełny, czy też farbowania już gotowej,  nie leczy z przyjemności kupowania J Dostałam zestawy pięknych próbek. Zobaczyłam miejsce , o jakim jeszcze kilka lat temu we Wrocławiu można było pomarzyć, że o wełnach nie wspomnę.

Malabrigo ...

Malabrigo...


Zanim dojechałam do Normandii, jeden z zakupów, len Dropsa,  przerobiłam na takie „ cóś”.

Mala...nie! Len Dropsa - La pierrette


Nie korzystałam z żadnych schematów, bo też co tu wymyślać.  Dla mnie to po prostu szal z dwoma dziurami na ręce J Aktualnie przechodzę fascynację rzeczami krótkimi a szerokimi  więc „ udziergałam   prostokąt 160cm na 54cm z podęciami na rękawki.  Przejścia kolorów zaakcentowałam poprzecznym łańcuszkiem z drobnym geometrycznym ażurem, a brzegi obrzuciłam oczkami rakowymi wykonanymi bezpośrednio na dzianinie bez rzędu półsłupków, które tu, byłby zbyt widoczne.

La pierrette - detal, łączenie kolorów

„ Cóś „ dostało nazwę „ La pierrette – Kamyczek „
Len okazał się bardzo wdzięczny w robocie, choć jeśli ktoś zobaczyłby dzieło przed wykończeniem, nie uwierzyłby, że przejdzie taką metamorfozę.  Oczka rakowe są niezbędne, bo lekkie i miękkie brzegi wykazywały duże skłonności do życia własnym życiem. Wykończenie rękawków być może też je dostanie. Póki co,  testujemy się.


La pierrette - deal, oczka rakowe


Zużyłam pięć motków , zostało mi może jakieś 15 m szarego ;)  Niestety, 4 motki miały supełki ( nauczona ostatnimi doniesieniami z blogów  od razu dodaję, że tak się może zdarzyć i nie jest to zarzut, poza tym wiem, że len dropsa jest bardzo lekko skręcany, więc w produkcji musi się rwać,  dzięki temu jest  jednak miękki  i lejący … tyle tylko, że mi  trafił się maks J)
„ Kamyczek „ może być noszony rozpięty – dyndający. Osobiście wolę go  jednak w wersji z broszką.

La pierrette - dekolt pleców, głęboki, opadający - jak w japońskim kimonie



Wzór: La pierrette by fanaberia
Wełna : Lin Dropsa, 5 motków
Druty : nr 4



La pierrette - detal, rękawek, plecy



I na koniec moje kamienie. Robię je od dawna, choć nigdy nie sądziłam, że warto je pokazywać. W Polsce i Czechach trochę brakowało mi surowca, ale tu…. Kankanka  zaczęła  nawet podejrzewać,  że w Normandii   wszystkie są  takie… J Nie będę ukrywać, tak się może stać, bo przerabiam ich ostatnio straszne ilości J


Moje kamyczki

To takie proste, porządkujące myślenie zajęcie.  Nie lęgnie się cynizm, zajadłość i zazdrość… szkoda, że nad Bałtykiem tak ich mało ;)


Kamyczki porządkujące myśli :)



poniedziałek, 25 czerwca 2012

21.

Piękny ogród, w którym wypoczywałam.

Wróciłam!
Było cudnie.
Jestem przekonana, że wyjazdy do Polski staną się stałym elementem mojego emigranckiego  życia. Dla kogoś, kto mieszkał daleko od domu, to żadna nowość. Kiedy byłam w Pradze, wizyt w Polsce nie traktowałam jakoś szczególnie. Było blisko, 240 km do Wrocławia, 150 km  do Kłodzka. Wyskakiwałam właściwie  po gazety ;)


Piękne kwiaty wyhodowane męską ręką!



Teraz to  wyprawa -  1400 km nie pokonuje się po prostu, ot tak. Na pewno będę korzystała z tanich lotów, ale kiedy pragnie się przywieźć parę kilo ziarna do chleba i octu do farbowania inaczej nie można. Nie żeby tego tu nie było, nauczyłam się szukać  – mrożą jedynie ceny.
Nie pisałam, bo  kajet z przeróżnymi hasłami został w Normandii,  mnogość wrażeń chyba by mi uniemożliwiła spokojne zbieranie myśli, czekali dawno nie widziani Przyjaciele … a i tak wiem, że wielu się na mnie obrazi, bo nie udało się zobaczyć.
Kochani,  „ następną razą”!


Aroboretum koło Sycowa


Dziś, chcę  podziękować.
Przyjaciołom za to, że nas gościli i byli gotowi na wiele żeby się z nami zobaczyć. Pewnej Pani Kierownik , że zajęła się naszą sprawa i że mogliśmy bez kłopotów w bardzo krótkim czasie odebrać nowe dokumenty. Wszystkim Dziewczynom, które stawiły się na spotkanie wrocławskich Prządek! Nie mogłam uwierzyć, że było Was tak wiele i z tak odległych stron! Ani – Kankance, za to,  że była moi słowem  i Godlesi , i Kryni, i Gosi,  i wszystkim, wszystkim, którym chciało się chcieć! Teraz przykład wziął z nas Poznań i jak my,  będzie publicznie prządł. Mam nadzieję, że stanie się tak również w innych miastach, bo to, jak odbierają przechodnie publiczne przędzenie jest po prostu nie do opisania!
Wkrótce brakujące relacje !

środa, 30 maja 2012

20.


I zrobiło się pięknie.
Mieszkam w dolinie Sekwany.  Rzeka z  przepychem meandruje,  tworząc zachwycające krajobrazy. Na wyciągnięcie ręki ( a dokładnie po 10 minutowej przejażdżce ) mam pola golfowe, wielkie jak morza zbiorniki wody, Sekwanę z każdej strony i parki z ptactwem tak przedziwnym, że w życiu nie widziałam.  W rowach chowają się setki zajączków, które późną jesienią na pewno staną się …. wiadomo czym :(
To bez wątpienia jedno z piękniejszych miejsc jakie znam.
Przepis na pogodę okazał się banalnie prosty. Wzięłam do łapy uprzędzioną ręcznie  ( na chustę ) wełnę bfl i shetland i wydziergałam przecudnej urody, gruby ( jak na mnie )  Warriston  Kate Davies. Idalnie pasuje do normnadzkich klimatów.



Co prawda  wełna miała mieć  zupełnie inne przeznaczenie , bo wraz z corriedale chciałam testować  trzy  różne gatunki run  w jednym wyrobie, ale po prostu nie mogłam się oprzeć.  Zresztą,  potrzebowałam czegoś na wiatry no i na brak lata też ;)


Jak to u mnie, wprowadziłam parę zmian. Sweterek dziergany jest na okrągło, ale ma szwy boczne. Tak robię w swetrach męskich, bo moi faceci za skarby nie założą bezszwowej rury. Uznałam, że i mojej okrągłej figurze pionowe paseczki imitujące szycie,  nie zaszkodzą ;) . Wydłużyłam rękawy. Mocno, mam je po czubki palców. Zimą to dodatkowe zabezpieczenie przed wiatrem, poza tym tak lubię . Moja wełna różniła się od tej użytej w oryginale, więc przeliczyłam proporcje, moje ozdobne wykończenia są dłuższe i gęstsze. Zależało mi jednak, żeby sweter nie był za długi i żeby wyglądem przypominał to, co zrobiła Kate.  Niedbałość  golfa( u ) i wyłażące spod spodu lewe oczka, zachwycają mnie nieustannie , dlatego takie chciałam i ja. Wersje biurowe coś nie bardzo mi leżą.
Wełna po blokowaniu jest dalej mięsista, ale lejąca.  Sweter  wydłużył się dokładnie o 1,5cm. Szerokość  nie uległa zmianie w ogóle. Na oko,  w dzianinie  nie widać , że góra to szetland, a dół to bfl. Zdradza to dotyk. Bfl jest łagodniejsza, ale obie są przyjemne i można je nosić na gołe ciało.
Wełny zostało mi sporo , więc  udziergam  jeszcze jeden taki, tylko kremowo -  szary ( szetland & corriedale )
Wzór: Warriston Kate Davies
Wełna: ręcznie przędziona, w naturalnych kolorach, ok. 1000m, 3ply/ navajo/ woollen ( woolen )
Druty: 4
Zmiany: jak w opisie powyżej


A teraz o spotkaniu i kursie.

Park Staromiejski Wrocław, zdjęcie ze zbiorów mm.wroclaw.pl

Będzie na pewno - 09.06.2012 ( sobota ). Liczę, że nie przegoni nas deszcz. Spotkanie w Parku Staromiejskim,  za Teatrem Lalek, koło fontanny, godzina 16.00
Proszę przynieść ze sobą: wrzeciono ( jakie kto ma albo jakie sobie zrobi ), ok. 100 gram czesanki – najtańszej, może być również coś,  co nazywa się polskim merynosem oraz  80 cm cienkiej, ale mocnej nici bawełnianej.
Serdecznie zapraszam i pozdrawiam !
Następne wpisy, dopiero po moim powrocie, pod koniec czerwca.



niedziela, 20 maja 2012

19.


Trafiło się nam. Dwa dni słońca! W końcu. W mojej części Francji ciągle zimno i wieje...
ale udało się pojechać do Giverny.

A Giverny to mała normańska wioseczka  położona 75 km od Paryża, 60 od Rouen, i  30 ode mnie ;)
To tu w 1883 roku , zmęczony życiem  w Paryżu i  walką o wszystko,  Claude Monet  wynajmuje wiejski dom i wraz z ósemką  dzieci ( w tym dwójką  własnych ) oraz przyjaciółką przeprowadza się do niego w poszukiwaniu spokoju i innego życia . Monet zakochuje się w Giverny nieprzytomnie i w listach do przyjaciół pisze, że to jego miejsce na ziemi.



O Giverny i Monecie napisano już prawie wszystko.  Bez trudu znajdziecie wiele ciekawych informacji.  Nie będę więc ich powtarzać. To, co uderza  mnie za każdym razem , kiedy słucham lub czytam o nim , to wiadomości, że malarz wiódł szczęśliwe i dostatnie życie …. Być może… chwilami… tak.




Ja,  widzę w nim postać tragiczną, nieustająco walczącą o siebie. Najpierw z ojcem, który nigdy nie pogodził się z wyborem syna…,  potem z własnymi załamaniami nerwowymi i próbą samobójstwa, ze śmiercią ukochanej żony,  a z czasem  ich wspólnego syna . Los nie oszczędził mu  również  śmierci drugiej żony  i własnej ciężkiej choroby ( rak lewego oka ).



Czy rzeczywiście człowiek o takiej wrażliwości jak on, z tym co nosił w sobie,  wiódł szczęśliwe  życie?  Myślę, że nie zwariował tylko dzięki pasji … i cieszy mnie, że radość znajdował w ulotnej chwili i kolorze.



To może się przydać:
Parking samochodowy w Giverny jest bezpłatny
Bilet wstępu do domu i ogrodów Moneta , normalny – 9 E
Kawa i croissant – 3,5 E
Gałeczka lodów – 2,3  E
Reprodukcje obrazów i  pamiątkowych kartek od 2 E
Bilety kupowane przez Internet kosztują 0,50 euro więcej i trzeba koniecznie samemu je  wydrukować. Na miejscu nie ma takiej możliwości.



W każdą pierwszą niedziele miesiąca wejście do Muzeum Impresjonizmu jest  bezpłatne.
Po wejściu do ogrodów , wejście do domu Moneta wymaga stania w kolejce, dokładnie takiej samej jak po bilety.

Przez cały sezon w Giverny są tłumy, ale  weekendy to Armagedon !




środa, 16 maja 2012

18.


Jestem!
I to od razu ze zdjęciami swojego ostatniego  „ udziegu „ . Żadnego filozofowania, pieczenia i gotowania ;)
Uważni czytelnicy  pamiętają  zapewnie moją obietnicę pokazania,  jak wykorzystać  fantazyjną wełnę ( szczególnie tę ręcznie przędzioną  typu corespun ) w wyrobach innych niż filcowane.  Sama wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, co z tego można zrobić, bo podsuwane w książkach  pomysły nie przekonywały mnie.  Podobnie jak wykonane z tej nici sterczące bolerka i owijańce.



Moim zdaniem mniej znaczy lepiej. Postanowiłam więc połączyć  cieniutki moher oraz wełnę powstałą z owijania bawełnianego kordonka jedwabiem i moherowymi lokami w jedną całość. Wyrysowałam prostą tunikę, w której zakładałam, że będzie mi dobrze i zabrałam się do roboty. Fantazyjna wełna trzyma kształt spódnicy w sposób niewiarygodny. Nie sądziłam, że aż tak  ;) Całość cudna, lekko niedbała,  tyle, że już nie dla mnie ;)   



Boki  wykończyłam przyszywanymi plisami, by dodatkowo je obciążyć i mieć gwarancję, że nie zaczną się rolować. Plisy powtórzyłam też jako wykończenie dekoltu.  Ogromnie podoba mi się rysunek fali, jaki uzyskałam wykorzystując motyw opracowany przez Mindy Wilkes.  



Długie podcięcia pod pachami wykończyłam oczkami rakowymi, szydełkiem 0,5 ;). Całość utrzymana jest w  stylizacji lat 20 – stych.



Metryczka:

Wzór: by Fanaberia
Ażurowy motyw: by Mindy Wilkes
Druty: nr 5
Wełna:  a) moher kozi 100% - 50 gram
                b) wełna artystyczna typu corespun, ręcznie przędziona i farbowana – 30m.





I jeszcze wiadomość . Wszystko wskazuje na to, że pokaz,  jak prząść na wrzecionie odbędzie się  9 czerwca we Wrocławiu w Parku Staromiejskim ( to ten koło Teatru Lalek ), koło godziny 16.00. Pokaz i krótkie warsztaty są bezpłatne. Może spróbować każdy,  kto przyniesie swoje materiały.