czwartek, 29 sierpnia 2013

60.





Mechacenie – koszmar dziewiarek, przyczyna bezsenności i utrapień, ale( jak się okazało u pimposhki)  powód utraty zaufania klientów do sprzedawców. Mechaceniu podlega większość włókien używanych w przemyśle tekstylnym. Mechacą się włókna naturalne i syntetyczne, drogie kaszmiry i zgrzebne wełny. Mechacenie za nic ma cenę i z takim samym zapałem zabiera się do markowych tweedów i kaszmirowych puchów, jak do ręcznie robionej wełny.
Można przez to nie spać i pomstować na oszustów, albo poznać powód mechacenia, zakupić największą przyjaciółkę dziewiarki GOLARKĘ i dbać o swoje swetry, szale i chusty jak trzeba.

Powodów mechacenia jest naprawdę sporo. Rita Buchanan w opracowaniu Spinner’s Questions podaje, że mechacenie to indywidualna cecha okrycia niektórych owiec ( nie rasy, jako gatunku), jakości włosa z jakiego przędzie się wełnę oraz sposobu użytkowania dzianiny.
Wełny wykonane z włókien dłuższych i mocno skręconych, tracą na puszystości i miękkości, ale stają się bardziej wytrzymałe na mechacenie. Wykorzystywanie do przędzenia wszystkiego, co daje owca, alpaka, czy jedwabnik „ żeby się nie zmarnowało” jest kiepskim pomysłem, bo oszczędność surowca przy jego przygotowywaniu do przędzenia, wyjdzie  bokiem, przy jego użytkowaniu.
Wełny typu „ woollen” choć mięciutkie i milutkie zmechacą się szybciej niż przędze typu „ worsted”. Wełny pojedyncze są na mechacenie mniej odporne niż nici podwójne, czy potrójne. Szybciej zmechacą się wykonane na drutach swetry niż tkane na krosnach materiały.
Bywa, że wełny w masowej produkcji, w ostatniej fazie ich wykańczania zabezpieczane są polimerami ( wełny owcze) lub enzymami ( bawełna ) , by przedłużyć im żywotność i uodpornić przed mechaceniem.
To, czy po takim procesie to dalej wełna, zostawiam  Wam do przemyśleń. Ja, wolę swoje i z golarkami się nie rozstaję. Jestem ich zwolennikiem, bo są łatwe w obsłudze, nie osłabiają dzianiny, jak ręczne wyrywanie sfilcowanych kuleczek i nie są tak niebezpieczne, jak golenie brzytwami. Ostatnią kupiłam w e-dziewiarce. Większość tych, jakie miałam ( tak, golarki nie są wieczne ) była na baterie, choć wolałabym elektryczną, bo skubane żrą prąd jak dzikie. Póki co,  zaopatrzyłam się w bateryjki do ładowania, ale chyba poproszę męża o drobną przeróbkę.

A kolejny wpis o eksperymencie: testowaniu odporności na mechacenie i niepraniu swetra przez rok!

czwartek, 22 sierpnia 2013

59.




Nie mogąc znieść widoku nieosnutych krosien , natychmiast je ubrałam w nowe nici :)

Tym razem cały proces przebiegł bez niespodzianek. Myślę, że krosna odkryły przede mną już wszystkie swoje tajemnice ( mam na myśli tylko i wyłącznie moje krosna, jako narzędzie pracy, a nie krosna, jako szeroko pojęte tkanie;).

Mąż zadbał, bym nie zapomniała o specyficznym wiązaniu stopni ( koniecznie muszą stanowić one hiperbolę), poprawił, posprawdzał i poleciałam.




To tkanie, to była prawdziwa bajka. Bajka od osnuwania do ostatniej przepuszczonej nitki wątku. Wełna, którą kocham, zgrabna ilość i właściwie dobrany algorytm wyliczania wszystkiego ze wszystkim sprawiał, że czułam, kto rządzi i kto decyduje ;) Utkał się naprawdę imponujący szal. Szal dla syna, który zabierze go ze sobą  w podróż życia. Przyznał, że postara się go nie używać tak długo, jak długo będzie w stanie się mu oprzeć, zostawiając go na „czarną godzinę”, jako dobro godne wymiany za ewentualne inne dobra lub usługi, na jakie nie będzie go stać ;)





Jodełka jest piękna w każdym wydaniu i nawet moje, oczywiście z błędami, niewiele jej zaszkodziło :)
Szal jest długi z dużym dodatkiem jedwabiu i kaszmiru. W dotyku sam luksus. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że żadna dzianina nie wyglądała u mnie tak, jak ręcznie wykonana tkanina.





Garść doświadczeń. Jestem na początku tkackiej drogi, ale śmiało mogę powiedzieć, co będę robić, bo ułatwia mi to pracę, a czego zaniecham na pewno.

1. Zaniecham wieszania buteleczek z wodą do „ pływającego brzegu – floating selvedge ”.  O ile sprawdzało się na krosnach, na jakich miałam przyjemność pracować w Czechach, o tyle na moich, pomysł jest niewygodny i mało subtelny. Torebeczka z monetami i nawiniętą nicią na tutkę od czółenka okazała się dużo lepsza.




2.Nigdy przenigdy nie będę kończyć nitki wątku w środku tkaniny. Już przy backstrapie robiłam to tylko na brzegach, ale zachęcona do spróbowania czegoś innego, widzę, że zawsze ta podwójna niteczka tworzy  coś na kształt skazy. Dla mnie to rozwiązanie nie do przyjęcia.
3.Wzór matematyczny do wyliczania gęstości płochy jest lepszy od tabel. Mam wrażenie, że opisywała go Loomy na swoim blogu „ Mania tkania”, ale ku własnej pamięci zamieszczę go i ja. Kiedy chcemy ustalić gęstość płochy i nie znamy żadnego wymiaru, liczymy grubość nici  czyli  wpi, a następnie:  jeśli chcemy wykonać wzór typu twill „mnożymy” wynik wpi przez ułamek 2/3. Przykład: wpi = 17 mnożymy przez  2/3 i otrzymujemy wynik =  11,3.  Cyfra 11,3 jest dla nas informacją o tym, jakiej gęstości płochy możemy użyć jeśli chcemy uzyskać w miarę zrównoważoną tkaninę. Kiedy obliczamy wzór dla płócienka, uzyskane wpi „dzielimy” przez 2. Przykład: wpi = 29 podzielone przez 2 = 14,5 gęstość płochy. Gdybym tę metodę zastosowała przy bawełnianym szalu z poprzedniego posta, od razu wiedziałabym, że płocha 25 to dużo za dużo. „Się człowieki uczom”






Metryczka:

Nici: osnowa: baby merynos 75%, jedwab 25%

         wątek: kaszmir 70%, jedwab 30%

Płocha: 10, przewlekana na 12,5

Wzór: serge 2/2

Wielkość szala bez frędzli przed praniem: 215x30cm

Wielkość szala bez frędzli po praniu: 204X27cm

Kurczliwość wzdłuż ok. 5,5% ; w poprzek 10%





sobota, 17 sierpnia 2013

58.


 Zaczynamy. Osnowa w nicielnicach.



Tkacka Golgota, czyli o doświadczeniach niedoświadczonej tkaczki.

Z krosnami podłogowymi miałam do czynienia tylko parę razy, i tylko wówczas kiedy były osnute i powiązane.  Oczywiście wiedziałam co z czym i dlaczego, ale głównie teoretycznie. Krosna stołowe i backstrap to zupełnie inna bajka.

Kiedy  poprzednia właścicielka moich krosien powiedziała: ”Gdy je dobrze nastroić, pięknie grają ” , nie sądziłam, że  przekłada się to na  cztery dni leżenia na brzuchu, na podłodze! Teraz też całkowicie rozumiem dlaczego w krosnach porzuciła dwa stopnie i jeden rząd półstopni, wiążąc je w prostszy system.

Śmiało mogę powiedzieć, że snucie i przewlekanie ogromnej ilości nici , jest niczym w porównaniu do wiązania sześciu stopni w systemie countermarch w krosnach, w których tylko cudem jest to możliwe.

 Widoczny system "zagęszczania" płochy. Po praniu paseczki zniknęły.



Było tak.

Po renowacji osnułam krosna i wykonałam parę niedbałych próbek, na cztery stopnie. Koniecznie chciałam sprawdzić, że złożyłam je prawidłowo, i że zrozumienie jak działają, wystarczy do ich wiązania. Skrupulatnie wypisałam sobie ich moce i słabe strony . Próby pokazały, co robię źle np. z dobijaniem płochy, jak gęstość osnowy wpływa na wzór i że nie to co piękne, pięknie mi wychodzi. Nie chcąc tracić czasu na kolejne zabawy we wzorki, zdecydowałam, że zrobię  bawełniany szal. Wybrałam wzór/ małe, zgrabne i wybaczające niedoświadczenie „overshociki”/, wyliczyłam czego ile mi potrzeba, pracowicie wybrałam nicielnice i odwiedzili mnie goście J Goście przyjechali zwiedzać Normandię, z rękodziełem obeznani , a z tkaniem całkiem na bieżąco, więc po odebraniu ich z lotniska, bez przeszkód mogłam zabrać się za kontynuowanie prac nie raniąc ich spokoju.



 Usztywnione nicielnice. Każda na swojej wysokości. Koszmar, ale skuteczny.


Związanie czterech stopni było igraszką. Nauczona „próbkowym doświadczeniem” wiedziałam, że książkowy sposób pracy z usztywnionymi nicielnicami  u mnie nie działa. Każdorazowo muszę sprawdzać przesmyk. Ani nicielnice, ani rzędy półstopni, że o stopniach nie wspomnę, nie trzymają u mnie żadnej linii. Kładłam się , wstawałam, kładłam – wstawałam, a rozczarowanie rosło. Piąty i szósty  stopień  skutecznie zakłócały pracę  pierwszych czterech. Rozwiązywałam, przewiązywałam i padałam pod krosna. Niewiele osób wie, choć moi bliscy tak, że jak słyszę, że się nie da, dostaję szału. Goście w cichości i w lekkiej trwodze przyglądali się wieczorami mojej walce.  Na pomoc rzucił się mąż, choć o tę pomoc też walczyliśmy. On, że już wie jak, ja że teraz „ za pięć dwunasta” nigdy nie odstąpię. W końcu się udało. Powstały przesmyki w każdej kombinacji i przy pracy każdego stopnia. Otwierały się tylko na tyle, by włożyć czółenko, ale działały! Niezbędne okazało się nawiercenie dodatkowych dziurek na stopniach ( obwiązania niewiele by dały, bo pod naporem jaki powstawał, po prostu by się przesunęły). I chwała mojemu mężowi, że niczego nie muszę przed nim udawać i że słowa uważane powszechnie za obelżywe, których używam zawsze, gdy ciśnienie mi wzrasta i filozofia zen zawodzi, nie wprowadzają go w zdumienie, z kimże to się od lat zadaje :)



 Stopnie w spoczynku. Pierwszy prawie pionowo. Tylko tak pozwolił pracować innym.



Radość moja była ogromna, więc rzuciłam się do tkania, a tu… niespodzianka. Za gęsta płocha! Powstające płócienko pokazało głównie nici osnowy. Wprowadziło mnie to w niezłe zdumienie. Ja, która uciekała na backstrapie od typowego dla niego wzoru osnowy, bez wysiłku uzyskałam go na krosnach podłogowych. Jak nie wierzyć w przeznaczenie?

No i po raz kolejny przekonałam się, że zamieszczane to tu, to tam pomoce dydaktyczne ( mam na myśli książki poświęcone tkaniu ) np. o tym, jak przewlekać poszczególne grubości nitek przez płochę, należy traktować bardzo orientacyjnie. Mogłam to zmienić. Rozwiązać osnowę i przewlec ją nieco luźniej, z wyliczeń wynikło, że 5 nitek na cal mniej byłoby ok., ale nie miałam siły. Poza tym, jak przytomnie zauważyła któregoś wieczoru znajoma, dzięki temu zielone boki są wyraźne  i po prostu ładnie to wygląda.



 Szal zaraz po zdjęciu z kosien.


Overshot’y stanowiła 24 nitkowa sekwencja, którą udało mi się założyć na nicielnice bezbłędnie, jednak jej wybieranie to u mnie wielka improwizacja. Ogromnie się starałam, ale rozmowy i zapamiętywanie, co właśnie zrobiłam, chyba mi nie służyły. Nie miało to wielkiego znaczenia, bo wzór i tak był inny niż ten, który miał powstać. Pewna jego część została całkowicie schowana przez osnowę, ale też i to, co zostało, uwidoczniło się w dwójnasób. Mniej więcej w połowie, przy kolejnym błędzie straciłam nadzieję, że jakość to będzie wyglądać. Widziałam niedoskonałe brzegi ( nadal są brzydkie, ale ile mnie nauczyły), gęste i nierówne sploty płótna ( przewlekałam szczeliny po klika nitek), a wielkie oczy znajomej, kiedy dowiedziała się, że szal robię z szydełkowej bawełny, kazał sądzić, że „ nie idę na sukces” J

Dotarłam do końca, zła, że ta najprzyjemniejsza część tkania za mną, odcięłam całość i położyłam na podłodze. Zamarłam w zachwycie. Spodobało mi się wszystko. I bez wątpienia, mimo wielu niedoskonałości,  szal będzie wędrował ze mną na normandzkie plaże bardzo często.



 Szal po praniu i prasowaniu.
 

Metryczka:

Nici: bawełna 16/2

Płocha: 10, ale przewlekana na 25

Wzór:  ajoure suedois  z „ Tissage 600 diagrammes”

Wielkość szala po zdjęciu z krosien bez frędzli: 180 X 50cm

Wielkość szala po wykończeniu i praniu bez frędzli: 169 x 47cm

Kurczliwość wzdłuż i w poprzek – ok. 6%



Do zrobienia:

Odnaleźć konstruktora krosien i położyć go pod nimi. Uwolnić , gdy uzyska przesmyk wielkości kota, może być leżącego :)



Może nie ósmy cud, ale jednak :)

P.S.

Wybaczcie, że nie komentuję Waszych wpisów na Waszych blogach. Staram się czytać regularnie, ale mnogość zajęć powoduje, że czasu mam coraz mniej. Nie będę również w stanie odpowiadać na każdy komentarz u siebie. Wszystkich, którzy chcieliby napisać do mnie więcej, zapraszam do maila. Serdeczności!