Pomysłów coraz więcej, pracy takoż. Francuski system opieki zdrowotnej stoi przy mnie na dobre i złe. Będzie dobrze, to jasne, ale bardzo bym prosiła mojego wiejskiego lekarza żeby już nic u mnie nie diagnozował, bo ja nie mam na to zdrowia :)
Z zimą pożegnaliśmy się chyba definitywnie. W tym roku śnieg był tylko trzy dni. Oceaniczne wichury znoszę znacznie lepiej niż rok temu i może za dwa zupełnie nie zwrócę na nie uwagi ?
Po wykonaniu kolejnych , dwóch męskich swetrów, których nie było czasu obfotografować (wszystko w styczniu !) zasiadłam do przędzenia. Potrzebuję tony wełny. Póki co mam za sobą jakieś śmieszne 80 dag.
Jedną z gotowych wełen z miękkich merynosów ( 18,5 mic.), postanowiłam zahartować mocniej niż zwykle. Metodę tę poleca Judith Mackenzie ( i oczywiście nie tylko Ona ) do wykończenia wełen typu woolen. Hartowanie to naprzemienne, kilkukrotne wkładanie gotowej nici wełnianej do kąpieli bardzo, bardzo gorącej i bardzo, bardzo zimnej. Zabieg ten wzmacnia przed przerwaniem nici wykonanych z włókien krótkich i miękkich oraz chroni przed nieoczekiwanym filcowaniem oraz „ kulkowaniem” .
I choć moja wełna nie jest typową nicią woolen, jak one jest puchata, sprężysta i delikatna. Zależało mi żeby wierzch wełny nieco się sfilcował ( wiem, to brzmi okropnie) nie pozbawiając jej najlepszych cech. Myślę, że tak się stało. Efekt ogromnie mi się podoba. Teraz muszę tylko coś z tego zrobić, przetestować i ocenić.
Bardzo lubię merynosy , a te nowozelandzkie nie mają sobie równych. Nie filcują mi się w czasie gotowania i farbowania , choć na pewno skutecznie pomaga mi ominąć te problemy wkładany do gara termometr, o którym pisałam dawwwwno temu, tu.
Przetestowałam również zakupione runo merynosowego jagnięcia ( 12 mic. i mniej ) . To niezwykły produkt. Rzadki i dostępnych tylko przez chwilę w roku. Pozyskuje się go podobnie jak kaszmir poprzez wyczesywanie, a nie strzyżenie. Zarówno na wrzecionie jak i kołowrotku należy je prząść, krzyżując włókno najbardziej jak się da . Pomaga w tym przędzenie z chmurek lub rogali :)
Na koniec niespodzianka ;)
Francuskiego pięknisia nazwaliśmy Ludwikiem. I choć jego właścicielka właściwa ( w przeciwieństwie do mnie, właścicielki rzekomej ) uważa, że jej kot uwielbia wolność i włóczenie się po wsi, ja myślę zupełnie coś innego. Kot żeby ukontentować Ją i mnie, śpi na naszej kanapie ( 8 godzin z przerwami) udając, ze go nie ma!
P.S.
Przepraszam, że odpowiadam na komentarze z opóźnieniem. Próbuję nadrobić czas... nie wszystko wychodzi :)