poniedziałek, 25 marca 2013

46.

 Merino de Rambouillet

Fete  de la tonde !
                                     ( Święto strzyżenia )


W końcu! W sobotę odwiedziłam  Bergerie Nationale  w Rambouillet.

To tu,  Francja zaczęła swoją przygodę z merynosami.  Bergerie Royal została ufundowana przez Ludwika XVI, który  postanowił, w trudnych dla Francji czasach, hodować owce. W tym celu złożył swojemu kuzynowi, ówczesnemu królowi Hiszpanii  w 1786 r. prośbę  zakupu 380 owiec ( choć różne źródła podają różne dane) i prośba ta została pozytywnie rozpatrzona,  dając tym samym podstawy  nowym rasom francuskim,  choćby takim jak Ile-de-France. Następna partia hiszpańskich merynosów dotarła do Bergerie Royal  w 1801 roku, a potem za czasów panowania Napoleona wielokrotnie. Jak to określano w celu „dolewania krwi”.

Długo by można było rozprawiać dlaczego Hiszpania zdecydowała się na sprzedaż merynosów. Ich zamknięta hodowla zapewniała jej pozycję potentata w przetwórstwie i sprzedaży wysokiej jakości wełny. By było najprościej, musimy się zadowolić  rodzinnymi koligacjami.


  Nieco o wełnie i historii



Po tamtej Bergerie zostało w zasadzie wszystko :)  Choć dziś to państwo zajmuje się  zachowaniem hodowli owiec zwanych merino de Rambouillet.


 Barany w ubrankach



O runie napiszę więcej w następnym odcinku. Ogromnie się cieszę, że udało mi się je zdobyć. W Europie runo „ czystych”  rambouillet’ów   stosunkowo trudno kupić. Nawet sama Bergerie nie sprzedaje go ot, tak sobie.

Najłatwiej i najszybciej  runo rambouillet możemy zakupić w USA.



 Wóz wielkości domu!



Owczarnia otwarta jest dla turystów przez cały rok. Można tam zobaczyć i owce, i kozy, i konie , kaczki, kury, gęsi, osły, króliki,  ale strzyżenie i taki swojego rodzaju jarmark poświęcony owcom jest  tylko raz do roku, na wiosnę.


 Strzyżemy się...




Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poprosiła o sprzedaż błamu ze  świeżo ostrzyżonej  owcy. Wywołam  tym taką konsternację u oglądających, że nawet owce zamilkły. Musiałam pokazać męża i swój sweter  , by udowodnić, że umiem z tego coś zrobić ;)  Brawom nie było końca , ale na 3 ( słownie trzech ) stoiskach z artykułami do przędzenia oraz wełnami ręcznie wykonanymi, szału nie było żadnego.



 No,  całkiem fajnie...


Francjo czas na zmiany!


W oczekiwaniu na segregację.

wtorek, 19 marca 2013

45.


A voila!
Pasiak  gotowy. Jaki jest,  każdy widzi ;)

Wiem, wielki kwiat przydał mu ekstrawagancji  i może być niestrawny .  Nie bójcie się krytykować , ja tylko zapamiętam,  kto :)






Kiedyś wspominałam o poszukiwaniu własnego stylu. Marnie mi to idzie, bo ciągle ląduję na półce z napisem: BEZPIECZNE – WYGODNE. Co prawda staram się już nie nosić  dzianiny innej niż własna i wiem w czym mi dobrze, ale to ciągle nie styl. Nie jest to też tylko ubieranie, ale wciąż widać we mnie „ pańcię”, a  „ pańci” nie znoszę.  „ Pańcia „ trzymała mnie  ryzach  jakieś 40 lat,  dbała o porządek  i serweteczki,  i cicho szeptała, że Angela M. nie musi być moim wzorem, ale jej zamiłowanie do porządku tak.  Całkowicie zdominowała moje kozackie pochodzenie odziedziczone po ojcu,  do tego tak stare, że  strach mówić, a które nieustająco mi podpowiada, że galop na koniu to wolność ;)





Na galop za późno, choć ciągle nie wykluczam, ale na własne ekstrawagancje czas jest zawsze. Kwiat łamie paski, które po prostu mi się nie podobają i póki co, bawi mnie.  Jest inspiracją kwiatów pokazanych przez Pradę w kolekcji wiosna - lato 2013. Atłasowe kwiaty Prady są cudne i  naprawdę mnie zachwycają.  Mam oczywiście przygotowaną  bezpieczną  formę ozdoby w postaci podłużnego, grubego, czarnego paska z jedwabiu, który mógłby te nieszczęsne paseczki przeciąć na środku przodu na pół, ale to bardzo surowe i przewidywalne rozwiązanie. Nie wiem,  może zmienię. Na razie mam odwagę do noszenia tego. 

Sweter jest oversize i wygląda dobrze od rozmiaru 38 do 48. Wełna to komercyjny singiel. Nic na dwa razy, ale też i do noszenia pod kurki i płaszcze. Będzie się mechacił, bo jest lekko skręcony. Już w trakcie wykańczania pojawił się na nim włosek ( ale z uporem maniaka powtarzam, mechacenie to dla mnie  niewielka  wada). Nie będę też go nosiła od świtu do nocy.




Wykonałam go w całości metodą „ na okrągło”  aż do przeszyć na ramionach. Dekolt i podcięcia pach wycięłam ,  jak w swetrach fair isle. Brzegi każdego cięcia zabezpieczyłam tak, by znalazł się ów brzeg w „ dzianinowym ruloniku” . Zdjęcie poniżej pokazuje co i jak, bo niestety na kursik ,  czasu niet.
Ważne – rulonik musi być co najmniej o 1cm dłuższy od brzegu dzianiny jaki zakrywa. Inaczej będzie gruby! Grubość powoduje głównie za ciasny  rulon, a nie trzy warstwy dzianiny, co widać na zdjęciach.

Najpierw wykonujemy plisy, łączymy je, a potem potrzebny kawałek dzianiny – dekolt lub rękawy. Jest z tym roboty od groma. Ilość oczek po obu stronach musi być równa ( co do joty) i miejsce łączenia obu plis dokładnie to samo. Inaczej plisa zacznie się kręcić.




Sweter wygląda rewelacyjnie od  lewej strony  przez co stał się dwustronny.  Kształt swetra ( duży prostokąt z dziurami na ręce i szyję) to oczywiście żadna moja zasługa. To model wykorzystywany w krawiectwie ,a  ostatnio dziewiarstwie  bardzo, bardzo często. Moje są wyliczenia, wykończenia , kształt dekoltu. Jak widzicie kwiat też jest inspiracją, ale autorstwo całości przypisuję sobie.

O ile dobrze znoszę różne paski na rękawach i fakt, że się nie zgadzają, o tyle te przy dekolcie muszą się u mnie zgadzać. Niestety,  muszą, bo Angela ciągle żywa ;) Kiedy są niesymetrycznie, coś mi się krzywi w głowieJ

No dobrze, dość.  Bo choć sweter prosty jak parasol jest w nim parę smaczków,  o którym mogę pisać i pisać.





Wzór: by fanaberia

Wełna:   wolle rodel / 1800 m.

Druty: 2,5

Blogspot wycznia co chce z czcionką, kolorami i moją pracą nad wyglądem, więc jest jak jest.
Na kolor drugiego zdjęcia miała wpływ sąsiednia,mocno fioletowa ściana ;)
No i wybacznie mi dzisiejszą stylistykę. Mocno mnie też wiodło w tym poście w didaskalia - jak nic, jakaś zmiana czeka za drzwiami :)

piątek, 15 marca 2013

44.



Po uprzędnięciu półtora kilograma corriedale i merino, po tysiąckrotnym przewinięciu tego dobra, farbowaniu, suszeniu ,motaniu, liczeniu – banderole z  motków zostały zerwane i ponownie przewinięte. Projekt wszedł w kolejną fazę. Teraz , aż do czasu , kiedy wszystko trzeba będzie starannie wykończyć , zapowiada się kolorowe nitek motanie.

Wszystko trwa, ale im dłużej,  tym bardziej jestem pewna, że wełna własnej produkcji zasługuje na szczególne projekty.



W końcu,  skończyłam nocne dziergania dla siebie. Schną, ale jeszcze czeka je ozdabianie jedwabnymi aplikacjami.  Byłam o włos od katastrofy. Po pierwsze dziergam z wełny sklepowej i nie czuję z nią związku duchowego (! ), po drugie kolory w małych próbkach zachęciły do wymyślania „ NIE WIADOMO CZEGO”  , a jak  doszłam od połowy tułowia w rozmiarze oversize (  moje oversize to żadne byle co, to po prostu  kawał dzianiny) zrobiło mi się słabo od ilości pasków z absolutnym brakiem gry kolorów, że o subtelnym nie wspomnę. Pomyślałam jednak, że nawet wsadzenie tej porażki do skrzyni niczego nie załatwi.  Zresztą, odkąd nauczyłam się robić porządki w życiu, żadnych trupów nigdzie nie chowam ;)

Wełna się nie zmieni , a projekt na tyle mi się podobał, że chciałam go zrealizować. Bez entuzjazmu brnęłam dalej. Przez te nieoczekiwane i wprost matematyczne paseczki, postanowiłam wszystko robić razem i  na końcu powycinać to, co mi potrzebne ( dekolt, podcięcia na rękawy ). Walka, by  zgadzały  się ze sobą w częściach, była ponad moje siły. Poza tym planowałam przetestować nowy rodzaj wykończeń polegający na chowaniu szwu w dzianinowy rulonik, a to była najbliższa okazja.

Oczywiście wiedziałam, że paseczki na rękawach zrobią się grubymi pasiorami i z wypiekami na twarzy czekałam jakie ta ohyda wywoła we mnie uczucia. Wywołane uczucia – ROZBAWIENIE. Straciłam nadzieję – temu już nic nie pomoże.  Wykończyłam dekolt ostro waląc się po łbie, że na taki pomysł wpadłam i przed praniem nadziałam na siebie…


ZASKOCZENIE 1. Wygląda nieźle.

ZASKOCZENIE 2. Osiągnęłam idealną dla siebie linię dekoltu.

ZASKOCZENIE 3.  Niegodziwa wełna przy dekolcie ułożyła się tak, że mi się podoba!

ZASKOCZENIE 4. Ilość niecenzuralnych słów wypowiedziana przy wykończeniu, opłaciła się. Tego się spodziewałam.


Niestety, paseczki dalej są brzydkie, więc żeby było już całkiem cyrkowo designersko  dołożę do nich kwiatki. Modne tej wiosny  i lata. Jak mówią, kto bogatemu zabroni :)

Prezentacja nastąpi w następnym odcinku. No, chyba żeby nie ;)


 

 Za to teraz będę miała wiosennie, czego i Wam  życzę.


niedziela, 3 marca 2013

43.

 Zmierzch we wsi



Szpuleczki … niteczki



Nie za bardzo mam się czym chwalić. Wszystko w fazie „ kończę” lub „ nie podoba mi się” lub „ dajcie mi albo więcej czasu , albo dodatkową parę rąk”.

Pogoda mnie zabija.  Gdyby nie zabawy z farbami, chyba bym umarła naprawdę. Nie pada, nie jest zimno, śniegu nie ma, ale słońca też, a  jak się pojawia to po to, by zajść. Za dużo  szarości . Nie podoba mi się, że czas tak szybko biegnie, bo nie wiem  gdzie się spieszę, ale czuję, że nie zdarzę ;)





Przędę  i już prawie, prawie mam tyle ile mi potrzeba. Będę robiła kardigany i nie chciałam niczego nieprzyzwoicie miękkiego. Dodatkowo zależało mi, by kolory były  utrzymane  w nucie     „ wieś tańczy i śpiewa”,  ale by nie waliły po oczach karminem, tylko karminem spowitym dymem, więc  żeby nie dodawać sobie roboty,  wybrałam runo, któro samo z siebie dymane barwy przyjmuje. Fajnie, że to, co się wie można przełożyć na działania. Wybór padł  na Corriedale.




Szpuleczki mam zacne,  przyjmują 200 gram ( same ważą koło 100 ) przędzy bez większych kłopotów, więc jak nawinę 5 to wiem, że kilogram za mną . Ale i tak się gubię i przysięgam sobie sama nie wiem, który raz, że zrobię piękne próbniki, zapiski, listy, terminarze, pędzę do miasta ,  kupuję  kolejnego mol skina, a potem  myślę, że jednak grzechem byłoby obciążać go taka ilością danych, wymyślam więc,  co w nim namaluję i stawiam na półce z myślą – KIEDYŚ TO  ZROBIĘ NAPRAWDĘ !





Bardzo lubię włóczyć się uliczkami Rouen, bo przy okazji wpadam do wszystkich możliwych sklepów z włóczkami. W końcu  prządka nie samym przędzeniem  żyje. W Phidarze pojawiło się wiele ciekawych dodatków w sam raz do męskich swetrów oraz równie ciekawy katalog.
I  choć trochę rozczarowuje mnie skład tutejszych wełen ( prawie wszystko z syntetykiem ) modele jak najbardziej do wykorzystania. No a poza wszystkim, Pani z Phlidra pogratulowała  mi bloga! Nie wiem jak na niego  wpadła , ale wiedziała, że Polka, Normandia i wełna to ja. Bardzo to miłe i od razu jak w domu ;)
Madame, merci beaucoup!