czwartek, 26 lipca 2012

25.


Sorbety, sorbety, sorbety…
Uwielbiam. Bardziej niż lody. Już samo patrzenie na nie jest,  jak oglądanie szlachetnych kamieni.  No, po prostu uwielbiam J
Robię je sama. Bez maszyny.  Najbardziej smakują mi limonkowe i cytrynowe z dodatkiem mięty.  A że i u nas w końcu gorąco sorbety zalegają w lodówce.



Normandzkie lato bardzo mi odpowiada. Wcześnie rano temperatury są raczej niskie ( 13° ), potem pomału rosną, by koło 17-18 osiągnąć apogeum ( np. 28 ° ). Koło 20 znów spadają i szybko robi się chłodno. Cały czas lekko wieje…  ale to mały wietrzyk  miły i  przyjemny. Do tej pory tylko raz, czy dwa było w nocy parno i gorąco, po Pradze to niewyobrażalna zmiana.
Poza tym moja wieś prowadzi bujne życie towarzyskie. Od kwietnia do teraz było już chyba z 8 imprez, a kolejne przed nami. Festyny, fety, święta kwiatów i mera, ognie świętojańskie pod niebo, na oglądanie których ludzie przyjeżdżają z bardzo daleka ( już nie wszędzie we Francji się je organizuje ), pokazy sztucznych  ogni -  naprawdę piękne. Parady i hołdy… trzy różne komitety organizacyjne,  w tym jeden weteranów,  z prezesem Polakiem !  Pomału się poznajemy . Leniwa wieś nie zapowiadała takich atrakcji. Ludziom się chce, pracują  a czasem harują społecznie. Śmieją się i akceptują, że nie na wszystkim muszą się znać. Nie wymądrzają się, nie kpią, nie krytykują… no chyba że czasem z kogoś dowcipkują… przy winie , serdecznie.
Za mało się znamy, więc siłą rzeczy wiele rzeczy jest poza mną. Nie rozumiem językowych niuansów, no w ogóle jeszcze mało po francusku rozumiem. Być może  trochę przede mną grają, ale chyba tylko trochę. Jestem przecież obca, choć coraz mocniej ich… no, fajnie jest. Zaczynam odczuwać przynależność. Może to moje miejsce ;)





P.S.
Zdjęcia takie sobie.  Sorbety szybko topnieją, a ja nie umiem sprawnie  przebierać obiektywem ;)

czwartek, 19 lipca 2012

24.


Dawno nie było ażurów, ale nie żeby się nie robiły ;)
Inspiracją mojej  chusty są Rock Island  Jared’a  Flood’a  i My Heaven  Patushy. Zrobiłam ją jednak po swojemu, bo nie znoszę dziergania chust od dołu.  Poza tym ogromnie lubię motyw tych małych obrączek, które dość trudno wkomponować w inne szale.




Wykorzystałam ażury szetlandzkie dwustronne:  Brid’s Eye i  Alpine II oraz uprzędziony ponad rok temu własny jedwab. Pierwotnie był grafitowy, ale w blasku normandzkiego słońca  za dużo było w nim szarego ( btw powstawał na aukcje charytatywną i początkowo miał być  właśnie szary… ). Wobec powyższego wrzuciłam gotowy wyrób do gara z burgundem i uzyskałam bardzo ciemny fiolet z odcieniem czerwonego, co widać tylko na tym mocno ciemnym zdjęciu.




Niestety, brak słońca nie pozwolił na pokazanie kolorystycznych niuansów i blasku… ale są J



Inspiracja: Rock  Island by Jared Flood
                    My Heaven by Patusha
Zmiany by Fanaberia : dzierganie od góry, inne motywy ażurowe
Wełna: ręcznie przędziony i farbowany jedwab  2ply / ok. 1000m
Druty: nr 2
Wielkość : 180cm x  80 cm




poniedziałek, 16 lipca 2012

23.



Prawie jak tweed, prawie jak cynamon . Zanim jednak o sobie… najpierw  o tweedzie ;)




Tweed, to rodzaj wełnianego,  stosunkowo luźno tkanego materiału.  Te najbardziej znane -  Hariss ( Szkocja ) oraz Donegal ( Irlandia )  początkowo ze względu na swój ciężar  , służyły  do produkcji odzieży wierzchniej.  Tweedy tkane były z wełnianej , wielokolorowej przędzy z wyraźnie widocznymi  plamkami . Zarówno w Szkocji ( gdzie tweed powstał i otrzymał przez błąd urzędnika znaną do  dziś na całym świecie nazwę, jak i w Irlandii ) do produkcji materiału wykorzystywano lokalne surowce i naturalne barwniki .
Dziś możemy kupić nie tylko ten zacny materiał, ale i tweedową  przędzę. Co prawda dostępna wełna jest raczej „ typu tweed „ , bo nie tylko jest dużo grubsza od tej wykorzystywanej do tkania , ale i odbiega od tradycyjnej kolorystyki szkockich i irlandzkich tweedów , ale przecież  w żaden sposób nie umniejsza to przyjemności obcowania z tym materiałem.





Od dłuższego czasu  chciałam uprząść swój własny tweed. Jakoś nie było nam po drodze. Jednak od chwili , kiedy testuję zachowania ręcznie przędzionych wełen w dużych projektach,  priorytety się zmieniły. Do powstania mojego tweedu użyłam runa owiec szetlandzkich oraz jedwabnych lapsów ( od Marylki ). Od dłuższego czasu trwam w zachwycie nad ręcznie przędzioną wełną z szetlanda . Mam wrażenie, że do swetrów często noszonych to najlepszy rodzaj przędzy. Po pierwsze trzyma fason, po drugie nie zmienia wielkości nawet po dużej ilości prań, jest stosunkowo odporny na filcowanie, miły w dotyku – nie za miękki ,nie za szorstki, w zależności od rodzaju nici ( navajo, 4 ply, 2ply ) może być lejący lub stabilny, ale mięsisty. Mechaci się znacznie mniej niż runa miękkie i dość łatwo poradzić sobie w utrzymaniu go w dobrej kondycji



Mój tweed to pięć kolorów: malina, jasny burgund, soczysta zieleń, szary, oliwkowy. Kolory mieszałam na drum carderze ( mechaniczna gręplarka ) , dodając od czasu do czasu porwanych jedwabnych lapsów ( to te białe plamki ).  Wiem, że kolor nie jest zachwycający,  nie powala orgią odcieni ani blaskiem, ale jest naprawdę wyjątkowy i niesie ze sobą jakiś taki niewymuszony spokój. Sprawia mi ogromną radość wgapianie się w melanże kolorów na próbce  ;)  Do ręcznie przygotowywanego tweedu  na pewno lepsze byłyby jedwabne napki zamiast lapsów… ale nie miałam  ;)  


 480 gram dało mi 1460m/ 2ply ( cca. 304m/ 100g ). Wełnę przeznaczę  na sweterek, który muszę mieć natychmiast… bo Normandia to jednak kraina całorocznych swetrów J))



wtorek, 3 lipca 2012

22.

Malabrigo na sweterek wybierane z Bogaczką :)

Miało być po kolei, ale nie będzie J
Wspomnienia  pobytu we Wrocławiu  chciałam zacząć od relacji spotkania przy wrzecionie.  Niestety, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia!  Mimo wszystko, uda się . Fotorelacja będzie  nie tylko z pięknymi zdjęciami parku, nas , ale i naszych poczynań. Potrzebuję jedynie  trochę więcej czasu.
Moja wizyta we Wrocławiu to  nie tylko wrzeciono.  Nie mogłam nie odwiedzić  e – dziewiarki. A tam spotkałam  Bogaczkę i Scriptorię   , Panią Mariolę oraz wspaniałą osobę, której imienia nie znam, ale która na pewno będzie służyłam pomocą każdej  odwiedzającej e – dziewiarkę.  Żadnych barier, czy  krępującej ciszy – pasja wystarczyła byśmy zaczęły rozmowę, tak jakbyśmy prowadziły ją od zawsze.
Moje farbowanki, mocno podobne do tych jakie sobie kupiłam... no taki przypadek :)


Wyszłam z torbą cudowności, bo … umiejętność przygotowania własnej wełny, czy też farbowania już gotowej,  nie leczy z przyjemności kupowania J Dostałam zestawy pięknych próbek. Zobaczyłam miejsce , o jakim jeszcze kilka lat temu we Wrocławiu można było pomarzyć, że o wełnach nie wspomnę.

Malabrigo ...

Malabrigo...


Zanim dojechałam do Normandii, jeden z zakupów, len Dropsa,  przerobiłam na takie „ cóś”.

Mala...nie! Len Dropsa - La pierrette


Nie korzystałam z żadnych schematów, bo też co tu wymyślać.  Dla mnie to po prostu szal z dwoma dziurami na ręce J Aktualnie przechodzę fascynację rzeczami krótkimi a szerokimi  więc „ udziergałam   prostokąt 160cm na 54cm z podęciami na rękawki.  Przejścia kolorów zaakcentowałam poprzecznym łańcuszkiem z drobnym geometrycznym ażurem, a brzegi obrzuciłam oczkami rakowymi wykonanymi bezpośrednio na dzianinie bez rzędu półsłupków, które tu, byłby zbyt widoczne.

La pierrette - detal, łączenie kolorów

„ Cóś „ dostało nazwę „ La pierrette – Kamyczek „
Len okazał się bardzo wdzięczny w robocie, choć jeśli ktoś zobaczyłby dzieło przed wykończeniem, nie uwierzyłby, że przejdzie taką metamorfozę.  Oczka rakowe są niezbędne, bo lekkie i miękkie brzegi wykazywały duże skłonności do życia własnym życiem. Wykończenie rękawków być może też je dostanie. Póki co,  testujemy się.


La pierrette - deal, oczka rakowe


Zużyłam pięć motków , zostało mi może jakieś 15 m szarego ;)  Niestety, 4 motki miały supełki ( nauczona ostatnimi doniesieniami z blogów  od razu dodaję, że tak się może zdarzyć i nie jest to zarzut, poza tym wiem, że len dropsa jest bardzo lekko skręcany, więc w produkcji musi się rwać,  dzięki temu jest  jednak miękki  i lejący … tyle tylko, że mi  trafił się maks J)
„ Kamyczek „ może być noszony rozpięty – dyndający. Osobiście wolę go  jednak w wersji z broszką.

La pierrette - dekolt pleców, głęboki, opadający - jak w japońskim kimonie



Wzór: La pierrette by fanaberia
Wełna : Lin Dropsa, 5 motków
Druty : nr 4



La pierrette - detal, rękawek, plecy



I na koniec moje kamienie. Robię je od dawna, choć nigdy nie sądziłam, że warto je pokazywać. W Polsce i Czechach trochę brakowało mi surowca, ale tu…. Kankanka  zaczęła  nawet podejrzewać,  że w Normandii   wszystkie są  takie… J Nie będę ukrywać, tak się może stać, bo przerabiam ich ostatnio straszne ilości J


Moje kamyczki

To takie proste, porządkujące myślenie zajęcie.  Nie lęgnie się cynizm, zajadłość i zazdrość… szkoda, że nad Bałtykiem tak ich mało ;)


Kamyczki porządkujące myśli :)