poniedziałek, 27 maja 2013

52.



I kolejne szaleństwo.

Nie ukrywam podoba mi się ogromnie, więc pisać dużo nie będę. Ja, oczywiście nie wyglądam w tej tunice tak slim,  jak ten obrzydliwie zgrabny manekin, bo w ogóle nie jestem slim, ale ta tunika będzie jedną z moich ulubionych :)




Kiedyś pisałam o tym, że pokażę, jak można wykorzystać wełny artystyczne własnej produkcji nie tylko do tworzenia biżuterii. I to jest właśnie jeden z tych przykładów. Nitka jest ręcznie przędziona.



Jedwab mulberry najpierw został zafarbowany, a później owinięty wokół bawełnianego rdzenia ( w Polsce należy na to mówić włóczka rdzeniowa – ohyda).



Dół tuniki to krepa jedwabna farbowana metodą shibori (to te fale ). Efekt rewelacyjny, bo nie zapędziłam się i niczego dokładnie nie miziałam.



Środek domalowany jest pędzlami i jak żywo przypomina karty testu Rorschacha :) Początkowo myślałam, że będzie dobrze, jak dół będzie barwiony, środek zostanie ecru z lekkim tylko odcieniem brązu/kasztana , a góra wykonana na drutach zamknie kompozycję kolorem, ale „biała” plama była za duża i wyraźnie zgrzytała.




Dzianina z wełny fantazyjnej jest przemiła i lejąca, rozciąga się w każdą z możliwych stron, jednak po założeniu ładnie trzyma się ramion.


Bardzo mnie cieszyło, że wykorzystałam nici i tkaninę zrobioną przez siebie. To nie będzie ostatni taki komplet.







No i szycie z barwionej tkaniny, to zdecydowanie to! Jest dużo łatwiejsze niż farbowanie gotowych bluzek, gdzie kompozycje trzeba jednak przemyśleć.

A w garze stygnie jedwabna żorżeta, ale kolejne szycie, za jakiś czas ;)

niedziela, 26 maja 2013

PRZĘDZALNIA, cz.II

A. Hackle, B. Hand Carder, C.Flick, D.Grzebień, E.Hand Comb


Gdyby parę lat temu, ktoś powiedział mi, że będę umiała robić własne wełny, że będzie sprawiało mi to tyle radości ile sprawia – nie uwierzyłabym. Fascynacja przędzeniem spadła na mnie nieoczekiwanie i z wielką mocą. Miałam wrażenie, że nowe umiejętności wcale nie były nowe. Znałam je, wiedziałam jak je wykonywać i za każdym razem kiedy brałam przygotowaną do przędzenia czesankę, myślałam: „Za tym nie musisz już tęsknić”. Dla mnie to nie tylko rzemiosło. Lubię rozumieć wełnę, wiedzieć w czym będzie jej najlepiej. Nie planuję, że dziś zrobię 1000 metrów wełny grubej i że 1kg zafarbuję na zielono. Dotykam, oglądam i po prostu wiem, co zrobić.


Ucząc innych, trzymam się jednak zasad, nie poezji. To, co pojawi się w PRZĘDZALNI będzie tym, co wiem i o czym mówię na swoich warsztatach. Staram się, by moja wiedza była rzetelna i wolna od wszechobecnej nowo-nauko-mowy. Nie trzeba z niej korzystać. Można robić inaczej, bo przędzeniem można się bawić i eksperymentować ( pod warunkiem, że nie jesteś rekonstruktorem albo konserwatorem ).


PRZĘDZALNIA

Część II

Narzędzia



Wiemy już, jak wygląda proces przędzenia wełny w mini przędzalni( jeśli tego nie widziałaś, oglądnij koniecznie). Teraz skupimy się na narzędziach, które umożliwią pracę z runem wprost ze strzyży lub włóknami wstępnie przygotowanymi do przędzenia, ale ciągle stanowiącymi  półprodukt.

Niektóre ( narzędzia) znajdziesz zapewne w domu lub kupisz nie wydając fortuny. Zakupy pozostałych, będziesz musiała poważnie przemyśleć.

Podobnie jak nie ma jednego, uniwersalnego kołowrotka ( o tym będę jeszcze pisała ), tak nie ma jednego, doskonałego narzędzia do przygotowywania włókien. Wbrew obiegowej opinii nie jest nim nawet drum carder / zgrzeblarka.



Zestaw prządkowych przydasi może składać się z metalowego grzebienia ( albo mocnego, plastikowego )i szczotki do czesania zwierząt domowych o drobnych i łagodnych igłach, ale równie dobrze może to być komplet hand carders /zgrzebeł ręcznych( zwanych powszechnie szczotkami lub gręplami) , drum carder’a / zgrzeblarki( zwanej gręplarką ) , zestawu hand combs/ w polskim chyba czesaków*, hackle’a / deski z gwoździami** , flick carder’a / małej szczoteczki z drobnymi igłami ( najlepiej od razu z podkładką typu blending board), blending board’u/ podkładki zaopatrzonej w drobne igiełki na ruchomej podstawie i wreszcie wool picker’a / narzędzia ułatwiającego rozluźnianie wypranego runa przed zgrzebleniem.

Na pewno pomocny okaże się wiklinowy kosz, do którego będziemy mogli złożyć nasze narzędzia, by zawsze były w komplecie i pod ręką. Ideałem jest pracownia i odpowiednie regały, ale niewiele z nas może sobie na to pozwolić.

To jak bogaty będzie Twój zestaw zależy nie tylko od zasobności portfela, ale przede wszystkim od tego, co chciałabyś robić i na co się nastawiasz. Moim zdaniem, na początku przygody z przędzeniem, mniej znaczy lepiej.




Z MOJEGO DOŚWIADCZENIA:




1.Jeśli zaczynasz przygodę z przędzeniem sama i masz albo kołowrotek,  albo wrzeciono wybierz gotową czesankę w taśmie. Zaletą takiego rozwiązania jest poznanie jak ma wyglądać uczesane włókno, ułatwia ono również opanowanie podstawowych technik. Osoby, które trafiają na różnego rodzaju kursy mają szanse poznać wszystkie lub większość z potrzebnych do przędzenia narzędzi naocznie (bo tak powinien wyglądać profesjonalny kurs) i wstępnie ocenić, czy ich używanie oraz to, co dzięki nim osiągną im się podoba. 
2. Kiedy opanujesz przędzenie na tyle, że jesteś pewna, że to zajęcie dla Ciebie, zastanów się jakiego rodzaju wełny chcesz robić. Czy wystarczy Ci wełna „ jak ze sklepu”? Jeśli tak, nie potrzebujesz żadnych narzędzi. Wystarczy komercyjna czesanka. A może ciągle nie wiesz i chcesz spróbować, jak  będzie z runem, które sama wypierzesz i wyczeszesz? Na początek kup więc metalowy grzebień i dwie duże (psie) szczotki. Taki zestaw pozwoli Ci spróbować, ale na pewno nie nadaje się do wyczesywania kilogramów runa. Nie jest też zestawem małowartościowym! Ja do dziś, do czesania włókien długich pod nici worsted/ czesankowe, używam po prostu grzebienia

Hand carders & flick

  
     3.  Hand carders /zgrzebła ręczne przygotowują włókna do przędzenia woollen / zgrzebnego. Cechą charakterystyczną wyczesanego na zgrzebłach runa jest ułożenie włosów w różne strony. Nieźle trzeba się natrudzić, by uporządkować to bardziej. Jeśli ktoś się uprze, musi wiele razy rozciągać takie włókno, przepuszczać przez diz i znów rozciągać, i znów przepuszczać przez diz. Jeśli chcesz z własnego runa robić nici puchate i miękkie para zgrzebeł wystarczy.



 Mini combs set

 4. Osobom, które zdecydują się na przędzenie z własnoręcznie przygotowanego runa  na pewno przydadzą się hand combs/ czesaki. Umiejętnie ich wykorzystane daje doskonałej jakości włókno pod nić worsted/ nić czesankową gładką, mocną i lśniącą ( bo ułożone równolegle włókno lepiej odbija światło). Trzeba pamiętać, że grubość igieł dobiera się do grubości włókna. Im runo delikatniejsze, tym igły wyższe i cieńsze.                                                                   5. Flick carder - to natomiast idealne narzędzie do czesania długich loków (np. suri albo wensleydale ). Jeśli nie będziesz robić tego często, kup go, jak zdobędziesz narzędzia bardziej potrzebne. 
     6. Hackle / deska z gwoździami – używam jej głównie do mieszania różnego gatunku włókien i kolorów oraz do przepuszczania ich przez diz. Możemy go wykorzystywać również jako jeden z hand combs’ów.




 Wool picker

 Wool picker


  
7.  Wool picker - przyda się tym, którzy kilogramami przetwarzają runo ze strzyży. Bardzo pomaga, bez rozluźnienia nie uczeszesz żadnego włóka. Rozluźniamy nawet małe ich ilości i nawet wówczas, gdy używamy hand carders’ów .





  Elektryczna zgrzeblarka
 
8. Drum carder / zgrzeblarka -  marzenie wielu prządek. Jedno z droższych narzędzi, bywa droższe od kołowrotków. Ułatwia zgrzeblenie dużej ilości włókien, pomaga przygotować różnego rodzaju mieszanki w tym do przędzenia nici artystycznych. Jego najlepszą wersją jest zgrzeblarka elektryczna. Długie wielokrotne czesanie, ręczne rozciąganie i rozrywanie czesanki na taśmy, daje szanse przygotowania włókna do przędzenia worsted.


9.  Wszystkie narzędzia należy utrzymywać w porządku i czystości. One, tak jak buty, mówią o Tobie wszystko. Po każdym użyciu usuwaj pozostałości. Nie czesz nimi niepranego runa niewiadomego pochodzenia.

  
 Moimi ulubionymi narzędziami są: grzebień (zwykły), hackle i drum carder. Dzięki nim nadaję swoim niciom charakteru, na jakim zależy mi najbardziej.



*biorąc pod uwagę, że angielskie „comb” to grzebień, a czynność wykonywana grzebieniem to czesanie, nazwa czesaki dokładnie oddaje istotę tego, do czego te narzędzia są potrzebne.
**niektóre słowniki angielsko - polskie podają dla definicji „hackle” znaczenie cierlica. Dla tych, którzy nie wiedzą, co to jest podaję, że cierlica to przyrząd bardzo podobny do wielkich nożyc, którego celem jest zgniatanie i łamanie łodyg lnu, czy konopi. Słownik oksfordzki podaje, że „hackle” to “a comb or board with long metal teeth for dressing flax, hemp, or jute” i my, używamy go właśnie w tym znaczeniu, jeśli więc już do czegoś hackle w Polsce porównywać, to raczej do jednorzędowej dzierlicy.


piątek, 24 maja 2013

51.





Farbowanie materiałów.

W końcu  mnie wzięło , ale tylko eksperymentalnie i  dla siebie. W szafach zalegało parę metrów jedwabnej krepy. To właśnie  z niej uszyłam tunikę pod chałat, której brzeg wykończyłam ręcznym farbowaniem na zimno. Prostota tego zajęcia zachęciła mnie do dalszych działań. Zanim jednak wpadłam, że lepiej barwić metraż niż gotowe rzeczy, kolejna bluzka z krepy była gotowa.

Nie kupowałam  specjalnych barwników, wykorzystałam te, których używam do wełny i czesanki, bo jedwab doskonale przyjmuje kolory. W zbyt wysokiej temperaturze traci zresztą połysk.





Moja zabawa z farbami to nie  „eco deying”,  czy „ eco printing” tylko zwykłe farbowanie syntetyczne. Żeby jednak nie wyszło zbyt prymitywnie, postanowiłam wykorzystać technikę shibori polegającą na obwiązywaniu rury sznurkiem. Bardziej zaawansowane techniki shibori  wymagają pracowitych wiązań i przeszyć – a już w poprzednim poście umówiliśmy się, że to jednak nie moja bajka :)

Rury nie było, więc wykorzystałam wazon. Rozrobiłam kolory, które nie powalają, ale zdecydowałam, że będą takie, w których mi dobrze, a niestety, dobrze mi  w kolorach, które nie zachwycają. No, ale…





Obwiązałam wazon i zaczęłam pędzlowanie. Za późno się zreflektowałam żeby nie być zbyt dokładną, więc na dole bluzki w kolorach dzieje się niewiele, za to góra… góra mnie zachwyciła.



Wyszło z tego „ dziecko – kwiat” i mąż jak to ma w zwyczaju mocno się usztywnił, kiedy zobaczył produkt finalny. Nawet wyraził opinię, że akceptuje moje poszukiwanie stylu, tylko czy aby nie posunęłam się za daleko ;)? Definitywnie zmienił zdanie, kiedy mnie w tym zobaczył. Jest dobrze.


  
A tu detale, szwy i wykończenia.


W związku tym, że załapałam, o co w rolowaniu chodzi  i wiem, że pierwsze wyszło mi zupełnie nie tak, zafarbowałam nowy kawałek i dorobiłam jeszcze wełnę artystyczną i… będzie następna tunika :)



piątek, 17 maja 2013

50.





Chałaty, chałaty….

Udało mi się skończyć to, co zaczęłam rok temu. Choć od razu miałam pomysł jak mają wyglądać szydełkowe motywy, które już Wam pokazywałam  i wiedziałam, że chcę,  aby były naszyte/przyklejone do jedwabnej żorżety  za nic nie mogłam zdecydować, jaką  wybrać formę tego, na czym mają one być.

Męczyło mnie to okrutnie. Od razu odrzuciłam wszystko, co skomplikowane. Żadne tam kryte kieszenie, zameczki, obszywane rozpierdaczki. Nie żebym nie umiała. Kiedyś szyłam naprawdę dużo. Nieoczekiwanie straciłam do tego serce. I jakoś nie mogłam się przemóc.

W końcu stanęłam przed lustrem, przykleiłam do siebie kawał papieru, odrysowałam na oko, co, gdzie ma być wycięte i zrobiłam formę, choć słowo forma jest tu mocno nadużyte;) Wyszło, że uszyję tunikę z raglanem oraz fartuch vel chałat, vel coś tam.





Wszystkie szwy tuniki ukryłam ( szew francuski ), a dekolt obleciałam drobniutkim, pięknym endlem . Tak, endlem. Uczyłam się szyć, kiedy wszystko się endlowało, choć pewnie teraz powinnam napisać „ oblatywało zygzakiem” .  Endel mojej maszyny  jest naprawdę uroczy i zupełnie przypomina szydełkowe wykończenia batystowych chusteczek ( a batystowa chusteczka, to coś takiego, co jeszcze 30 lat temu panie nosiły w torebkach ). Oczywiście,  w prawdziwym krawiectwie zostawienie na widoku takiego wykończenia, podobnie jak fabrycznego brzegu, mogłoby doprowadzić do bezdechu niejedną poważną krawcową, ale o dziwo – mnie nie doprowadza  ;)

Może gotowe, kupowane od lat rzeczy, nawet dobrych marek, nauczyły mnie odporności?

W każdym razie tunika powstała bez bólu, jako i żorżetowy chałat. Czuję się w tym rewelacyjnie! I gdyby nie wszechogarniające nas zimno, chodziłabym w nim od świtu do nocy. Do wąskich spodni i letnich sandałów jest jak marzenie. Znaczy moje marzenie ;)





Z rozmachu,  i gdyż albowiem maszyna była na stole, machnęłam jeszcze komplet czarny ( właśnie go ozdabiam , banalnie prosto acz spektakularnie ) oraz trwając w rozpędzie, wycięłam kolejną  tunikę o nieco innym raglanie  z, uwaga, OBSZYTYM,  a nie endlowanym dekoltem. Dla odmiany, tę tunikę, owinęłam na grubym wazonie i zafarbowałam. Co także pokazane zostanie :)

W planach mam jeszcze kilka innych chałatów tunik i farbowanek, ale mam też ochotę na pewne przędzalnicze eksperymenty, więc się zobaczy , co zwycięży.


A tu, farbowany na zimno, brzeg tuniki.

Poniżej jeszcze dwa zdjęcia, bo wyszło na to, że wcześniejsze, nie pokazują ogonów. Tunikę można oczywiście nosić bez chałata, np. z szalem.




I jeszcze zbliżenia grubo – cienko dla Kate i Pimposhki.

Francuz

Dziersej

P.S.
Kolory od czapki. Ledwie zbliżone do oryginałów. Za późno zabrałam się za fotografowanie no i wyszło, co wyszło.

piątek, 10 maja 2013

Przędzalnia




Część I

Wizyta w mini przędzalni



Woollen/Woolen * czy worsted?  Czesać, czy gręplować?  Prać, czy nie prać?  Skręcać, czy nie skręcać?

Oto dylematy współczesnych prządek.


Pod wpływem rosnącej ilości  blogów dotyczących przędzenia,  postanowiłam zebrać wszystko, co do tej pory o tymże  napisałam, nadać temu atrakcyjniejszą formę i w częściach , systematycznie Wam  udostępniać .
Oczywiście to propozycja dla tych, którzy chcą .  Dla mnie  to o tyle ważne, iż prowadzony  od pięciu lat blog „ fanaberia w pradze”  zamknęłam dla publiczności. Dziękuję wszystkim, którzy go odwiedzali.

Na bocznym pasku bloga  pojawiać się będą przydasie. Aktualnie zamieściłam tam słownik terminów angielskich dotyczących przędzenia  wraz z ich wyjaśnieniem  (wyjaśnienia są również  po angielsku) .  Swoje obecne warsztaty prowadzę   w tym języku, przędzenia nauczyłam się  zagranicą i dla mnie posługiwanie się tym słownikiem jest naturalne.  Kiedy tylko to będzie możliwe, w nawiasach, zamieszczać będę  polskie nazwy lub opisy.  Moim celem jest jednak proste przedstawienie tego, co dla wielu stało się wielką pasją. Nie planuję wykładania na wydziałach włókiennictwa, w liceach  zawodowych, nie planuję pisania doktoratu, nie zajmuję się aktualizacją przędzalniczego  słownictwa, dlatego możecie być spokojni. Będzie jasno, a czasem nawet naiwnie.  Tak trochę po amerykańsku. W kwestii nauczania to dla mnie niekwestionowani liderzy. I choć w Polsce styl ten ma  wielu przeciwników,  chyba nie zauważa tego Akademicki Ranking Uniwersytetów Świata i na liście Top 500 na pierwszych dziesięć  miejsc  – osiem przypada Stanom Zjednoczonym ( 1 miejsce Harvard ) , a  dwa Wielkiej Brytanii ( miejsce piąte Cambridge,  dziesiąte  Oxford) . Dwa  polskie  uniwersytety znajdują się w grupie między 301 – 400  i jako pierwszy wymieniany jest Uniwersytet Jagielloński,  jako drugi Uniwersytet Warszawski .


Mój cykl  nazywał  się będzie : Przędzalnia ( Fiber Mill ) i każdy z wpisów  poświęcony przędzeniu będzie nim zaopatrzony wraz z nr części i podtytułem tak, by osoby zainteresowane wiedziały, że dziś fanaberia pokazuje, co wie.

Chwalenie się własnymi udziergami pozostaje bez zmian i będzie opatrzone , jak dotychczas, tylko numerem J

O tym kim jestem możecie przeczytać w zakładce:  O mnie.  O przędzeniu wiem tyle,  ile przez ostatnie lata mu poświęciłam ( np. 14 godzin dziennie z każdej dobry przez 5 lat ). Jestem tej wiedzy pewna jak mało czego.  Uspakajam,  więc niespokojnych. Nie obwieszczam światu, że jestem mistrzem, tylko dziele się tym, co wiem.  Uwielbiam słowa Kory Jackowskiej: „ Ja jestem amatorem całe życie. Państwo na mnie patrzą i patrzą na amatora. Co nic nie znaczy. Co znaczy amator? Amator jest od amandi ( mój przypis : łacińskie amatorem ), od kochania. Ja jestem amatorem , jeżeli komuś moje amatorstwo nie odpowiada – voila!”**   I sama bym tego lepiej nie ujęła J



Donc – jak mawiają Francuzi, Zaczynamy!



Przędzalnia

Część I

Wizyta w mini przędzalni



Na początek proponuję wizytę w mini przędzalni ( ang. mill używane  w znaczeniu młyn, fiber mill lub wool mill - przędzalnia, weaving mill - tkalnia ). Do dyspozycji mam niewiele. Filmiki,  jakie proponuję,  choć po angielsku i w skromnych warunkach,  pokazują obróbkę wełny od prania,  suszenia, poprzez rozdrabnianie,  zgrzeblenie, czesanie aż do przędzenia. Wszystkie te czynności będziemy powtarzać w domu, przygotowując  własną wełnę. I nawet jeśli nie zrozumiecie ani słowa, już na zawsze zapamiętacie, że zgrzeblenie to nie to samo co czesanie i  że choć  card clothing/ carding machine ( przemysłowa zgrzeblarka )  układa włókna równolegle względem siebie najlepiej jak potrafi,   do tego, by  były idealne ułożone,  używa  się  dodatkowej maszyny  zwanej np. pin drafter ( maszyna, która czesze i układa wszystkie włókna względem siebie równolegle ) ***

Na koniec chcę zwrócić Waszą uwagę na fakt, że żeby osiągnąć to wszystko, co staje się produktem końcowym w przędzalni trzeba niezłej pary. A ponieważ w warunkach domowych jej nie posiadamy, niektóre procesy będziemy wykonywać inaczej.


Miłego oglądania.Film w trzech częściach.




___________________________________________________
* obie formy są poprawne i obie znajdziecie w literaturze. Woolen to  American English, woollen British English

**słowa pochodzą z programu Agaty Młynarskiej „Jaka Ona jest”

***przemysł przędzalniczy  jest wysoko rozwinięty i w dużych przędzalniach używa się innych zgrzeblarek do czesania włókien krótkich, a innych do długich. Niektóre zgrzeblarki przemysłowe zgrzeblają  wełnę tylko do przędzenia nici woollen, a niektóre tylko  worsted. W warunkach domowych osiągnięcie tego drugiego jest najtrudniejsze.

**** Teresko, dziękuję za podpowiedź. Zaćmiło mnie :)

poniedziałek, 6 maja 2013

49.



Hayward by Julie Hoover. Nie od razu wiedziałam, że go chcę. Droga do niego była długa, bo prowadziła przez Still Light Tunic . Kto się domyśla, że najpierw zrobiłam Still Light, potem ją sprułam i wykonałam Hayward, domyśla się słusznie :)




Na sweter zużyłam  wełnę pokazywaną tutaj oraz   singla przędzionego metodą „ grubo – cienko” z przewagą cienko.




Model jest absolutnie fantastyczny, choć w moich melanżach gaśnie gdzieś jego prostota. Wiem. Szeroki, z mocno obniżonym raglanem. Cudnie „ załamuje się” podkreślając linię ramienia (wyraźnie to widać w oryginale). Mój sweter jest dłuższy  ( tułów i rękawy), ale kolejny  zrobię inaczej :)  Dużo też tukoloru w kolorze, choć „ na żywo” wygląda na bardziej zrównoważony. To zdecydowanie mój model i chyba tak łatwo się z nim nie rozstanę.




Model: Hayward by Julie Hoover

Wełna: ręcznie przędziony i farbowany merynos

Druty: 2,5

Zużycie: cca. 1400m.



*Kilka uwag o wełnie.

Jestem ogromnie zadowolona, że w końcu odważyłam się porządnie zahartować swoją nitkę. Dzianina jest miękka, ale wyraźnie widać, ze nie powinna łatwo się mechacić. Poza tym przetestowałam ją w pruciu  i jest lepiej niż dobrze.



Choć farbowane kłębuszki są przecudnej urody, zdecydowanie wolę nitkę z farbowanej czesanki. A jeszcze dokładniej z farbowanej czesanki uprzednio wymieszanej i gręplowanej tak jak np.  tu


Nie lubię singli w gładkiej dzianinie. Definitywnie. Nie ma znaczenia, czy robię je sama, czy kupuję. Nie lubię tego charakterystycznego rzędu słupków, jaki się tworzy . I nie powstaje on z przekręcenia nitki, bo wówczas rzędy dodatkowo skręcają, ale jest wynikiem urody wełny.  Nic ładnego w tym nie widzę.  Ale nie bójcie się, to nie jest zaraźliwe  :)

Zdjęcie pokazuje układ oczek singla,który doprowadza mnie do szału ;)
Niebieska wełna to wyrób komercyjny, zielona - moja, ręcznie przędziona.