środa, 19 czerwca 2013

55.




Wszędzie gorąco. U nas też. Tropikana pełną gębą: pada, potem świeci, potem paruje i znów pada, świeci, paruje…

Jak nie ma na co narzekać to i pogoda dobra ;)


Szyję dalej, dla siebie. Znajoma, która mnie niedawno odwiedziła, zapytała, czy te powstające tuniki, to do Ciechocinka :)

Nie, nie do Ciechocinka, ale w istocie są one początkiem większej całości. Wstępem i przymiarką. Cierpliwi dostąpią:)



Dziś tunika z bawełnianego płótna. Swojego czasu szukałam w Pradze batyst ( kto pamięta jak wygląda batyst?) I jak już dotarłam do sklepu co to niby miał go mieć, okazało się, że i owszem bawełna, ładna, cienka, ale na pewno nie batik. Nie chciało mi się pani udowadniać. Wzięłam kawałek i schowałam do skrzyni.




Jeszcze przed wyjazdem do Normandii pewnej Kasi chciało się zrobić dla mnie kopię  wykroju i podczas pobytu w Pradze, przekazała mi go. Kasiu, jeszcze raz dziękuję.





Bardzo to fajny wykrój i choć moja tunika jest na mnie troszkę za duża i pomarszczyła się, bo oczywiście nie zdekatyzowałam bawełny przed szyciem,  jest boska. Gniecie się jak nieboskie stworzenie, więc i moich zmarszczeń nie widać, a do tego pasuje do letniej  Francji odzianej w lny i bawełny. Miałam wyhaftować nieco więcej tych kolorowych krążków, ale zajmują one dość sporo czasu… a mnie się spieszy, więc dohaftuję je w wolnej chwili ( czyli nigdy ).



A Ludwiczek ciągle z nami jest :)




piątek, 7 czerwca 2013

54.




Szycie  mało poważne ciągle mnie trzyma.

Kawałek farbowanej w garnku krepy, a ileż radości . Oczywiście, żadne to szycie, ale tym razem  choć dekolt zrobiony jak należy. No bo umiem tylko mi się nie chce ;)

Początkowo materiał nie wydawał mi szczególny. Patrzyłam na niego nawet z niesmakiem, gdy nagle z odmętów materii wyłoniła się  głowa lwa i przepadłam z kretesem. Głowa musiała pozostać w całości. Nie ma mowy, by udało mi się ją powtórzyć  raz jeszcze. Nie ma mowy, by zrobił to ktoś inny. 




Ja wiem, że takich krojów mam unikać. Wiem, w czym widzą mnie Trinny i Susannah.  Tyle że wiolonczeli cholernie trudno w gorsecie i koturnach popylać całe dnie ;)

Wbrew pozorom zszycie tuniki na prawej stronie i zostawienie opadających brzegów nie poszerza figury. Ze spodniami przed kostkę oraz balerinkami stanowi świetny komplet, że nie wspomnę o absolutnej harmonii z jednym z moich ulubionych naszyjników. Dostałam go od Przyjaciół z fabryki, w jakiej razem chodziliśmy na szychtę  i mam do niego wielki sentyment.






Zaliczyłam też barwierską katastrofę i kompletnie nieudane farbowanie naturalne. Podbarwię to czymś konkretnym i wykorzystam  pewnie do tkania szmaciaka. Oczywiście podjęłam kolejną próbę. Zaczytuję się w bloga threadborne i wydaje mi się, że rozumiem. Jeśli z kapusty i herbaty wyjdzie mi coś takiego jak jej, będę oczarowana. Jeśli znów będzie to szmata, widać nie mam do tego talentu ;)



 U góry prawie udana próba brwienia naturalnego.

Na dole brwienie naturalne - kompletna porażka ;)


niedziela, 2 czerwca 2013

53.



Mieszkać  we Francji i nie jeść, nie smakować, nie poznować nowego to grzech. Prędzej, czy później « klinarnie » pęka każdy.  Słuchałam już mówiących o jedzeniu polskich pisarzy, aktorów, malarzy, polityków. Czytam o kulinarnych upodobaniach, takich jak ja – emigranów. Niewielu jest rozczarowanych, choć bywają zakoczeni.





Dla mnie ten rok to rok  warzyw. I nie dlatego, że ich wcześniej nie jadłam, ale dlatego, że jeść  mam ich dużo, a mogę, po wstępnym sparzeniu/obgotowaniu ( nie rozgotowaniu). Zaczynało mi już brakować pomysłów, co by tu jeszcze, kiedy znalazłam przepisy Alaina Passard’a, absolutnego mistrza warzyw, kucharza i restauratora z trzeba gwiazdkami Michelin’a. Nie trzeba się bać. Nawet jeśli inni snobują się na Passard’a on sam jest ujmujący. Dania są proste i niezwykle, bo jeść można szczaw ;) i brukiew, nadziewać cytrynami  wielkie, świeże figi,  a z selera robić pierożki. Można też do kolacji przygotować młode, pachnące ziemniaki z cebulką i szczypiorkiem smakujące jak marzenie.





Niestety,  u nas ciągle zimno i wieczorem ma się ochotę na coś bardziej   rozgrzewającego  niż orzeźwiającego! Padło  na gratin stąd.  Gratin to tradycyjna francuska zapiekanka, a gratin dauhinions klasyk francuskich zapiekanek, zapiekanka z ziemniaków. Niestety, nigdy mnie nie porywał. A już ten podawany  w Czechach zwany „ Zapečené , gratinované  brambory se smetanou” doprowadzał do łez. Nie mój smak i już. Jednak fenkuł i ziemniaki to kombinacja niezwykła i przepis zawładnął  mną całkowicie.  Swoją drogą, czy francuska nazwa ziemniaka - pomme de terre / jabłko ziemi – nie jest wspaniała ?!







Dziś żeby trochę przewietrzyć blog, pokażę  jak robię swoje « Gratin dauphinois au fenouil  ». Zapiekanka  jest delikatna w smaku i choć wyraźnie czuć w niej anyż  fenkuła ( kocham anyż) dla mnie pozostaje ciągle zbyt maślana. Dodaję  do niej odrobinę podsmażonego, chudego boczku oraz kawałki roquefort’a. Jemy ją  często na kolację jako danie główne lub po mulach z fenkułami na obiad ( wówczas  bez  boczku).

Zachwyca mnie smak  gotowanego  w mleku ziemniaka  i choć moja śp. Babcia często o nim mówiła, jakoś nie zwracałam uwagi na te  dziwaczne fanaberie ;)

Przepisu nie podaję, bo jest ich naprawdę dużo .Na pewno każdy znajdzie swój.






P.S.
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie przemiłe słowa dotyczące poprzedniego wpisu.Jest mi bardzo miło, choć muszę dodać, że to tylko wprawki.