Zaczynamy. Osnowa w nicielnicach.
Tkacka Golgota, czyli o doświadczeniach niedoświadczonej tkaczki.
Z krosnami podłogowymi miałam do czynienia tylko parę razy, i tylko wówczas kiedy były osnute i powiązane. Oczywiście wiedziałam co z czym i dlaczego, ale głównie teoretycznie. Krosna stołowe i backstrap to zupełnie inna bajka.
Kiedy poprzednia właścicielka moich krosien powiedziała: ”Gdy je dobrze nastroić, pięknie grają ” , nie sądziłam, że przekłada się to na cztery dni leżenia na brzuchu, na podłodze! Teraz też całkowicie rozumiem dlaczego w krosnach porzuciła dwa stopnie i jeden rząd półstopni, wiążąc je w prostszy system.
Śmiało mogę powiedzieć, że snucie i przewlekanie ogromnej ilości nici , jest niczym w porównaniu do wiązania sześciu stopni w systemie countermarch w krosnach, w których tylko cudem jest to możliwe.
Widoczny system "zagęszczania" płochy. Po praniu paseczki zniknęły.
Było tak.
Po renowacji osnułam krosna i wykonałam parę niedbałych próbek, na cztery stopnie. Koniecznie chciałam sprawdzić, że złożyłam je prawidłowo, i że zrozumienie jak działają, wystarczy do ich wiązania. Skrupulatnie wypisałam sobie ich moce i słabe strony . Próby pokazały, co robię źle np. z dobijaniem płochy, jak gęstość osnowy wpływa na wzór i że nie to co piękne, pięknie mi wychodzi. Nie chcąc tracić czasu na kolejne zabawy we wzorki, zdecydowałam, że zrobię bawełniany szal. Wybrałam wzór/ małe, zgrabne i wybaczające niedoświadczenie „overshociki”/, wyliczyłam czego ile mi potrzeba, pracowicie wybrałam nicielnice i odwiedzili mnie goście J Goście przyjechali zwiedzać Normandię, z rękodziełem obeznani , a z tkaniem całkiem na bieżąco, więc po odebraniu ich z lotniska, bez przeszkód mogłam zabrać się za kontynuowanie prac nie raniąc ich spokoju.
Usztywnione nicielnice. Każda na swojej wysokości. Koszmar, ale skuteczny.
Związanie czterech stopni było igraszką. Nauczona „próbkowym doświadczeniem” wiedziałam, że książkowy sposób pracy z usztywnionymi nicielnicami u mnie nie działa. Każdorazowo muszę sprawdzać przesmyk. Ani nicielnice, ani rzędy półstopni, że o stopniach nie wspomnę, nie trzymają u mnie żadnej linii. Kładłam się , wstawałam, kładłam – wstawałam, a rozczarowanie rosło. Piąty i szósty stopień skutecznie zakłócały pracę pierwszych czterech. Rozwiązywałam, przewiązywałam i padałam pod krosna. Niewiele osób wie, choć moi bliscy tak, że jak słyszę, że się nie da, dostaję szału. Goście w cichości i w lekkiej trwodze przyglądali się wieczorami mojej walce. Na pomoc rzucił się mąż, choć o tę pomoc też walczyliśmy. On, że już wie jak, ja że teraz „ za pięć dwunasta” nigdy nie odstąpię. W końcu się udało. Powstały przesmyki w każdej kombinacji i przy pracy każdego stopnia. Otwierały się tylko na tyle, by włożyć czółenko, ale działały! Niezbędne okazało się nawiercenie dodatkowych dziurek na stopniach ( obwiązania niewiele by dały, bo pod naporem jaki powstawał, po prostu by się przesunęły). I chwała mojemu mężowi, że niczego nie muszę przed nim udawać i że słowa uważane powszechnie za obelżywe, których używam zawsze, gdy ciśnienie mi wzrasta i filozofia zen zawodzi, nie wprowadzają go w zdumienie, z kimże to się od lat zadaje :)

Stopnie w spoczynku. Pierwszy prawie pionowo. Tylko tak pozwolił pracować innym.
Radość moja była ogromna, więc rzuciłam się do tkania, a tu… niespodzianka. Za gęsta płocha! Powstające płócienko pokazało głównie nici osnowy. Wprowadziło mnie to w niezłe zdumienie. Ja, która uciekała na backstrapie od typowego dla niego wzoru osnowy, bez wysiłku uzyskałam go na krosnach podłogowych. Jak nie wierzyć w przeznaczenie?
No i po raz kolejny przekonałam się, że zamieszczane to tu, to tam pomoce dydaktyczne ( mam na myśli książki poświęcone tkaniu ) np. o tym, jak przewlekać poszczególne grubości nitek przez płochę, należy traktować bardzo orientacyjnie. Mogłam to zmienić. Rozwiązać osnowę i przewlec ją nieco luźniej, z wyliczeń wynikło, że 5 nitek na cal mniej byłoby ok., ale nie miałam siły. Poza tym, jak przytomnie zauważyła któregoś wieczoru znajoma, dzięki temu zielone boki są wyraźne i po prostu ładnie to wygląda.
Szal zaraz po zdjęciu z kosien.
Overshot’y stanowiła 24 nitkowa sekwencja, którą udało mi się założyć na nicielnice bezbłędnie, jednak jej wybieranie to u mnie wielka improwizacja. Ogromnie się starałam, ale rozmowy i zapamiętywanie, co właśnie zrobiłam, chyba mi nie służyły. Nie miało to wielkiego znaczenia, bo wzór i tak był inny niż ten, który miał powstać. Pewna jego część została całkowicie schowana przez osnowę, ale też i to, co zostało, uwidoczniło się w dwójnasób. Mniej więcej w połowie, przy kolejnym błędzie straciłam nadzieję, że jakość to będzie wyglądać. Widziałam niedoskonałe brzegi ( nadal są brzydkie, ale ile mnie nauczyły), gęste i nierówne sploty płótna ( przewlekałam szczeliny po klika nitek), a wielkie oczy znajomej, kiedy dowiedziała się, że szal robię z szydełkowej bawełny, kazał sądzić, że „ nie idę na sukces” J
Dotarłam do końca, zła, że ta najprzyjemniejsza część tkania za mną, odcięłam całość i położyłam na podłodze. Zamarłam w zachwycie. Spodobało mi się wszystko. I bez wątpienia, mimo wielu niedoskonałości, szal będzie wędrował ze mną na normandzkie plaże bardzo często.
Szal po praniu i prasowaniu.
Metryczka:
Nici: bawełna 16/2
Płocha: 10, ale przewlekana na 25
Wzór: ajoure suedois z „ Tissage 600 diagrammes”
Wielkość szala po zdjęciu z krosien bez frędzli: 180 X 50cm
Wielkość szala po wykończeniu i praniu bez frędzli: 169 x 47cm
Kurczliwość wzdłuż i w poprzek – ok. 6%
Do zrobienia:
Odnaleźć konstruktora krosien i położyć go pod nimi. Uwolnić , gdy uzyska przesmyk wielkości kota, może być leżącego :)
Może nie ósmy cud, ale jednak :)
P.S.
Wybaczcie, że nie komentuję Waszych wpisów na Waszych blogach. Staram się czytać regularnie, ale mnogość zajęć powoduje, że czasu mam coraz mniej. Nie będę również w stanie odpowiadać na każdy komentarz u siebie. Wszystkich, którzy chcieliby napisać do mnie więcej, zapraszam do maila. Serdeczności!