Wpis jest niewiarygodnie długi. Dla wielu może okazać się
strasznie nudny, a dla wytrwałych nagrody nie ma ;)
Raz
do roku. Tak wychodzi z moich obliczeń, chwalę wełnę ( tę z owiec, bo alpaki,
jedwabiu, moheru nie nazywam wełną tylko dokładnie tym czym jest). Od wełny
różni je wszystko, z budową włosa
włącznie). Wełna peanów nie specjalnie potrzebuje. Tu, gdzie mieszkamy ( Europa
) obok lnu, przez wieki była najdoskonalszym tworzywem. Jej wartości uzasadniła
historia i nasi przodkowie. Jak podają w swojej książce „ The Fleece & Fiber”
D.Robson i C.Ekoris, człowiek udomowił
owce 9.000 lat temu między innymi po to, by wykorzystywać wszystko, co oferują
, z wełną włącznie (dla porównania , według tych samych autorek, alpaki są z
człowiekiem w gospodarstwie domowym od 7.000 lat).
Mój
wpis nie jest głosem w sprawie. Nie jest też komentarzem naukowym. Po prostu dziś, kiedy światowe rynki tekstylne w 65%
opanowane są przez włókna syntetyczne i gdzie świadomie akryle i inne –yle
nazywane są wełną (?!), każde włókno naturalne zasługuje na pochwałę i chwilę atencji. Nie
lubię syntetycznych dodatków do wełny i akceptuję z trudem nawet ich niewielki dodatek ( czyli
do 20%). Wielokrotnie przekonywałam się , że odzież z nich wykonana (
poliester, akryl ) bywa droższa niż 100%
wełniane swetry. Rozumiem, że w wyborze, co kupić, czy co wybrać na „ udzierg” kierujemy się ceną i wygodą, ale mimo
wszystko chcę zachęcić do tego, by jeśli to możliwe, syntetyczne włókna
zastępować prawdziwymi.
Wełna, naturalnie elastyczna, odporna na zgniatanie i prostowanie
bardziej niż jedwab czy bawełna ( dane z
„ Book of Wool”, Clary Parkes oraz „ In Sheep’s Clothing”, Noli & Jane Fournier
) przejmuje ciepło zapewniając miłą
ciału temperaturę.
Jako jedyne włókno potrafi przyjąć od 30% do 50% wilgotności
w stosunku do swojego ciężaru, nie powodując uczucia wychłodzenia i tzw. „
mokrych pleców”.
Nie pali się, więc zbliżanie się do ognisk i kominków nie
grozi stanięciem w słupie ognia. Idealnie nadaje się na dziecięce ubranka, które obowiązkowo nie
mogą być łatwopalne.
Można jej używać w naturalnych odcieniach lub bez trudu
farbować ( choć niektóre gatunki barwią się fatalnie ). Profesjonalnie
farbowana wełna odpowiednio prana, nie puszcza kolorów i nie brudzi, i to, że
od wielu, wielu lat wykorzystywana jest do wzorów wrabianych ( fair isle )
dowodzi, że nie barwi się wzajemnie. Nie należy tego, co dzieje się dziś na
rynkach tekstylnych, oceniać z perspektywy PRL-u. Dzięki wielu, mamy to za
sobą.
Na całym świecie, osób uczulonych na zawartą w wełnie
lanolinę jest zaledwie 2% i niestety mam wrażenie, że wszyscy mieszkają w
Polsce. Resztę, która mówi, że ma uczulenie, stanowią osoby wrażliwe, których
skóra przyzwyczajona do gładkich syntetyków i bawełny wywołuje w zetknięciu z
wełną niewyobrażalny dyskomfort. Często, uczuleniowców na wełnę pytam, czy wykonali
test, który to potwierdza. W odpowiedzi
zazwyczaj słyszę, że na dowód wystarczy
zaczerwieniona skóra. Z pełną odpowiedzialnością mówię – nie wystarczy - i nie
dlatego, by zmuszać kogoś do pokochania wełny, lub by za wszelką cenę przekonać do jej
kupowania albo co jeszcze gorsze do posiadania tylko po to, by stała się przedmiotem
przechwałek, ale po to ,by nie straszyć. Uczulonych na kurz i pyłki traw jest
na świecie zdecydowanie więcej.
Całkiem niedawno,
z zażenowaniem i wstydem przeczytałam, że wykonywanie czegoś z wełny,
posiadając przy tym wygodne w pracy druty, może stać się powodem do noszenia
głowy wysoko i poczucia bycia lepszym.
Z doświadczenia psychologa mogę zapewnić, że przenoszenie
własnych ocen i postaw na innych jest niebezpiecznym symptomem, po którym może
( nie musi ) pojawić się coś więcej – np. spiskowa teoria dziejów. Myślę, że
warto skupić się na tym, co przynosi radość bez wchodzenia w głębokie analizy,
jak bardzo trafi kogoś szlag, że jednak na coś nas stać. Zawiść to podobno
wrodzona cecha Czechów, ale mam wrażenie, że nie tylko.
Podgryzająca wełna,
rozgrzewa pobudzając krążenie. Kiedy jednak sweter wykonany jest z wełny
na dywany, a podgryzanie staje się gryzieniem, noszenie go nie ma nic wspólnego
z przyjemnością mimo wielu zalet jakie posiada. Marnotrawstwem jest nieumiejętne mieszanie włókien różnych
gatunków owiec w jedno i sprzedawanie tego pod nazwą „ wełna”. Ale już zupełnie
czym innym staje się tworzenie mieszanek w celu wykorzystania
najlepszych cech gatunku. Do dyspozycji mamy kilkadziesiąt owczych ras ( choć
są źródła, które mówią o setkach!). Uważam, że coraz głośniej powinniśmy zacząć
wymagać od producentów szczegółowych informacji o produkcie, jaki wypuszcza.
Skoro maszynowo wykonana wełna, zaczyna
kosztować tyle, co ręcznie przędziona (?!), dlaczego ukrywa z czego ją wyprodukował i
dlaczego nie stosuje tej tajności wobec wszystkich swoich produktów. Wszak
merynosy mnożą się nam na metkach jak grzyby po deszczu i tylko nieliczni
producenci nauczeni rzetelności przed laty,
mają jeszcze bfl, wens, icelandic czy corriedale. Podobnie rzecz ma się,
że snobistyczną nazwą „ wełna jagnięca”.
Czyżby jagnięta zaczęły posiadać gatunek dopiero po uzyskaniu dorosłości? Tak,
jagnięta posiadają wyjątkowo delikatną okrywę, co wynika z naturalnych,
biologicznych procesów, ale jagnię lincolna nie staje się nagle merynosem! Czy ktoś chce mi powiedzieć, że jagnię bfl ma
takie same włókna jak devon? Czy nie chodzi o cenę? Jestem przekonana, że „100% wełna jagnięca ” sprzedaje się zupełnie
inaczej niż „ 100% wełna jagnięca –
woodland”
Prosty zabieg rzetelnego informowania wystarczy, by
wiedzieć, czy wełna będzie nadawała się na sweter czy na pakuły. Włókna owiec
są zróżnicowane, tak jak ich rasy. Jedne
są delikatne, inne błyszczące, jeszcze inne i błyszczące, i delikatne. Są
takie, które doskonale się farbują i takie, z których woda spływa, jak po
dobrze nawoskowanym aucie oraz takie, które ufilcowane stają się idealnym
materiałem izolacyjnym i absolutnym marnotrawstwem czasu i pieniędzy jest
wykonywanie z nich odzieży.
Producenci robią wszystko, by włóczki z owiec były
miękkie, a my tę miękkość łykamy jak marcepan. Sama ze zdziwieniem odkrywam
opisy wełny, z której można zrobić wszystko. Są tak wszechstronne jak pralka
Frania. Jeden program do wszystkiego. Tylko czy na pewno?
Przecież kiedy czytamy opis ras i rady, co można z nich
uzyskać, nikt nie ukrywa, że wełna merynosów jest miękka, idealna na swetry
blisko ciała, że ma wysoką podatność na filcowanie, więc może jeśli nie jest „
superwash” lepiej nie robić z niej czapek i szali na śnieg i roztopy, a swetry
używać z umiarem i zmieniać, by nie
nosić ich 6 dni w tygodniu. Jest dobre, poczciwe corriedale i szetland , które
takie hopsztosy znoszą godnie i z
pokorą.
Kiedy kupuję 100% wełnianą włóczkę w cenie 2 dolary za 100 gram,
nie oczekuję od niej niczego specjalnego. Podejrzewam, że została wykonana z
resztek różnej jakości i zapewne różnych ras. Podejmuję świadomie wybór i po próbkach oceniam, co mogę z niej mieć. Ale również nie rwę
włosów z głowy, kiedy wełna za 20 dolarów
mechaci się na co bardziej eksponowanych miejscach. To nie wada! Mechacenie to wypadkowa kilku czynników: rasy,
indywidualnych cech danego zwierzęcia, długości włosia, sposobu przygotowania
czesanki do przędzenia, samego przędzenia i wreszcie użytkowania. Nie może mnie
przecież dziwić, że wełna dziś nazwana „ baby merynos” ( jagnię merynosa ), wyczesana
i sprzędziona delikatnie w singla, mechaci się na bokach swetra. Będzie , bo
musi! Taki sweter po prostu nadaje się do zakładania od wielkiego dzwonu.
Nie dziwi mnie również filcowanie się wełen typu lace,
przygotowywanych metodą woolen zamiast worsted. Takie włóczki są niebiańsko
miękkie, mięsiste i elastyczne, a ponieważ producenci dobrze wiedzą co robią,
są też niebiańsko cudne w kolorze. Sprzedają się na pniu. Sęk w tym, że w
praniu filcują się od samego patrzenia, bywa, że nawet w wodzie o stałej temperaturze
i prania, i płukania. Taka nitka powinna być gładka, lśniąca, elastyczna, ale
elastyczność ma zawdzięczać technice
przędzenia) , a nie rozbijaniu czesanki na atomy. Zamiast powietrza we
wnętrzu ma mieć odpowiednio ułożone włókno i najlepiej, by była nitką podwójną.
Nie odbiera mi oddechu szybko niszczący się sweter wykonany
z nici pojedynczej. To najbardziej wrażliwe włóczki, jakie można wyprodukować, i o ile dość długo zachowują swój piękny
wygląd, gdy wykorzystuje się je jako
wątki do tkania, o tyle w dzierganej męskiej garderobie, takiej jak szale czy swetry z wysokimi
stójkami i golfami , dzieją się z nimi rzeczy,
jakie prządka zna z posługiwania się gręplami. Nić pojedyncza z natury
jest lekko skręcona , może się więc rwać i mechacić.
Rozumiem, że dla tych z nas, którzy chcą cieszyć się
tylko robieniem na drutach ogarnianie do czego nadaje się kupiona wełna oraz korygowanie opisów producentów jest zajęciem męczącym żeby nie napisać
wkurzającym, ale myślę, że zawsze warto wiedzieć więcej niż mniej.
Odkąd zajęłam się produkcją własnej wełny, nieustająco w trakcie przędzenia, zachwyca mnie materiał z jakiego ją tworzę. To
właśnie on powoduje, że ciągle się tym zajmuję. Możliwość przygotowania wełny
według wymyślonych przez siebie parametrów o różnych skrętach i grubościach w niespotykanych kolorach jest zachwycające!
To również odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie – dlaczego przędę. Kultywowanie
tradycji i posługiwanie się narzędziami znanymi od kilku tysięcy lat jest niesamowite, ale dla mnie, ważniejsze jest współczesne podejście do
przędzenia. Stosowanie różnych technik i
różnych sposobów przygotowywania przędzy. To komfort posługiwania się
materiałem spełniającym wszystkie moje oczekiwania. To pewność, że merynos to
merynos, bez kitu. To tworzenie dzianiny niespotykanej przy wełnach
komercyjnych. I choć na blogu wyrobów z
mojej wełny ciągle mało , nowy rok pod
tym względem będzie bardzo bogaty ;)