Żarło, żarło … aż zdechło. Z przeżarcia chyba.
Zanim przejdę do sedna. Dziękuję po stokroć za życzenia świąteczne, odwiedziny, pamięć!
Wygląda na to, że nie będzie mnie „ netowo” dłużej niż planowałam. Nie wpadam w histerię, nie wkurza mnie to do bólu – po prostu stało się. I stać się mogło wszędzie. Niestety, ciągle korzystam z klucza, a tu, gdzie aktualnie mieszkam, klucz prawie nie działa. Wysłanie prostego maila to wyzwanie, maila ze zdjęciem – wielkie wyzwanie, zamieszczenie notki lub komentarza – zdobywanie Mont Everestu. Nie mam takiej kondychy, więc po ludzku – nie daję rady.
W czasie prezentacji domu, oczywiste było, że będzie on miał same zalety. Oglądnęliśmy wystarczająco dużo nieruchomości, by zorientować się, że oglądamy coś specjalnego, w bardzo przystępnej cenie. Wypytaliśmy o rzeczy istotne, a na pytanie o telefon i Internet pokazano nam radośnie gniazdka w każdym pokoju. I one nadal są ;) Tyle, że kable do nich są wciąż …przed domem. Właściciel nie miał potrzeby, by robić cokolwiek, a my musimy się trochę z francuską biurokracją pobujać. Naciskamy, uśmiechamy się, puszczamy oczka, ale w kościach czuję, że wcześniej niż za trzy tygodnie nic się nie uda. Słup stoi przed domem, skrzynka jakaś takoż, ale co to jest – nie mamy bladego pojęcia. Pozostaje nam wierzyć, że się uda.
Rozpakowaliśmy 159 kartonów, 40 czeka w garażu. Manele wylądowały na chybił trafił w wolnej przestrzeni domu, by nie zabić się o nie w czasie świąt. A te nie tylko były rodzinne, ale przypominały to, co w polskim domu ląduje na stole. Wigilia z uszkami i barszczem, pierwszy dzień świat z gęsią wątróbką i pieczoną kaczką. Uczymy się od Francuzów, choć kaczki i gęsi jemy od zawsze.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie mogę (w prosty sposób) kupić we Francji mąki żytniej, siemienia lnianego, dyni… że o czarnuszce nie wspomnę . Drożdże spotykam głównie suche, choć o te świeże mogę podobno pytać w piekarniach. Na stoiskach z żywnością eko, mieszanki różnych ziaren występują po 50 gram… a ja z prowincji i chciałabym od razu kilo. I nie chodzi o to, że nie mogę jeść tutejszego chleba czy bagietek. Wypieki są przepyszne, tyle, że mój organizm potrzebuje żyta a nie pszenicy.
Ostatecznie udało mi się zdobyć wszystko czego potrzebowałam, ale była to cenowo świąteczna fanaberia i jeśli nie znajdę innego rozwiązania, produkty do ciemnego chleba będę sprowadzać z Czech. Póki co to największe zaskoczenie.
Zostawiam Was z widokiem z mojego nowego miejsca wypoczynku, zdjęcie zrobiłam wczoraj, dziś świeci piękne słońce – kawa dla Was, bajzel wybaczcie ;) Pomału wracam do farb, wełen i drutów.
Dziękuję, że do mnie wpadacie!