Udziergało się…
Nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle zrobiłam dla siebie tak gruby sweter. Nawet ten z golfem według wzory Kate Davies aż taki nie jest. Dużym ( ja ;)) grubych wełen i moherów się nie poleca. I wiele w tym racji, ale... . Na swój sposób zmierzyłam się z tematem i już wiem, że ciężko będzie się z tym swetrem rozstać.
Wykonałam go bardzo luźno( jak na mnie ;)) , a że wełna na główną część swetra przędziona jest jako klasyczny worsted, po praniu uzyskała ciekawą fakturę i jest mięsista, ale nie puchata. Zaletą tego typu robótek ( gruba wełna, grube druty) jest to, że robi się je w mig.
Jak to u mnie model w kawałkach. Trzeba go sobie samemu poskładać. Długi raglan z podcięciem, przód krótszy, tył dłuższy, na bokach pęknięcia.
Rękawy wszywane, wykonane z tej samej czesanki, co reszta, ale o innej fakturze, pod szyją proste wykończenie, modelowane rzędami skróconymi – bo to się po prostu lepiej nosi. Tułów to podwójna nitka, każda w innym kolorze.
Mam wrażenie, że właśnie te dwie nici, a nie jedna gruba uczyniły tę dzianinę przyjazną dla większych kształtów.
Będę nosić i powielać w różnych kombinacjach.
Zrobiło się też więcej czapeczek. Solidniejszych. Jedne polecą do Japonii, a inne zostaną ze mną :)