Kiedy człowiek budzi się rano i widzi coś takiego…
dzień musi być udany;)
Tydzień temu , Światowy Dzień Przędzenia spędziłam w
przecudnym miejscu . Lyons la Foret to malutkie miasteczko w środku sennej i
pięknej Normandii. Mówi się, że jedno z piękniejszych. Nieodparty urok
przyciąga filmowców i artystów - przez chwilę przebywał w Lyons sam Maurycy Ravel... swoją drogą... Jak On tu trafił?!
Tak czy siak. Warto, naprawdę warto do Lyons la Foret zaglądnąć.
Na spacer, na przechadzanie się, na
pobycie.
Udało mi się nawet, jak na ten dzień przystało, znaleźć akcent przędzalniczy. Wełna z tutejszych owiec
( rasa nieznana ;) , szorstka, puchata , pięknie skręcona, działający
kołowrotek, ale jedynie jako ozdoba, bo w sklepie nikt nie umie. Nabyłam trochę runa, może się zakocham :)
A potem jeszcze do zameczku, pooglądać współczesne, mocno artystyczne instalacje - z całego świata.Taka fanaberia właściciela.
Ta powyżej mnie rozczuliła ;)
Ostatnie notki mogłyby wskazywać, że blog zmienia charakter.
To tylko pogłoski – nie wierzcie temu, co widzicie ;) Już się pogodziłam, że zapiski
bez akcentu wełnianego mają marne szanse na komentarze, ale jak widać, trudno mnie zniechęcić :)
W Pradze za mało pisałam o niej, za mało było było tego, co obok wełny, za mało zdjęć i myśli. Teraz nie chcę przegapić momentu, który kiedyś będę mogła wspominać czytając to, co tu.
W Pradze za mało pisałam o niej, za mało było było tego, co obok wełny, za mało zdjęć i myśli. Teraz nie chcę przegapić momentu, który kiedyś będę mogła wspominać czytając to, co tu.